poniedziałek, 23 czerwca 2014

Chapter 4

Po nocy spędzonej na oglądaniu durnych komedii, miałam już dość telewizji na następny miesiąc.
Collin był w porządku, ale nie mieliśmy wielu tematów do rozmowy, dlatego był dobrym kumplem tak, o, do oglądania filmów i rzucania w siebie czipsami.
Jednak dobrze się bawiłam, na pewno lepiej niż z pewnym panem o imieniu na "D"... Collin to prawdziwy gentelman, czego o Dominicu powiedzieć nie można. Nawet odwiózł mnie do domu!
Gdy tylko weszłam do domu, moją uwagę zwróciła dziwna, nienaturalna cisza jaka w nim panowała. W naszym mieszkaniu zwykle huczała muzyka, ewentualnie Dan próbował swoich sił na starej gitarze którą kiedyś dorwał na wyprzedaży garażowej u jednego z sąsiadów. Mój brat twierdził że ma talent, tylko że głęboko ukryty... Bardzo głęboko... W głębokiej głębi dna jego samego.
Właśnie, a gdzie w ogóle jest Daniel?!
- Dan! - zawołałam, rozglądając się po pokoju - Daniel!
Cisza, która mi odpowiedziała była nie do zniesienia. Kto jak kto, ale Daniel zawsze do mnie dzwonił uprzedzając swoje wyjście, więc to chyba normalne że się martwię...
Z westchnieniem wyjęłam telefon z kieszeni, machinalnie wbijając numer do brata, który notabene znałam na pamięć odkąd pamiętam. Dan zawsze mi powtarzał, że jeśli się gdzieś zgubię, mam wysępić od kogoś telefon i do niego dzwonić.
Po kilku bezskutecznych próbach nawiązania połączenia odłożyłam telefon na blat kuchenny.
Trzask.
Niemal podskoczyłam w miejscu, gdy usłyszałam znajome skrzypnięcie drzwi od swojej sypialni, serce po prostu podeszło mi do gardła.
Ktoś jest w naszym mieszkaniu. I to na pewno nie jest Daniel...
Drżąc na całym ciele chwyciłam kij baseballowy stojący w kącie, przygotowany specjalnie na taką sytuację i na miękkich nogach ruszyłam na przedpokój.
Drzwi były uchylone, a dałabym sobie rękę uciąć że gdy wchodziłam, były zamknięte.
Poczułam bolesny skurcz w żołądku i łzy przerażenia w oczach, kiedy kroczek za kroczkiem posuwałam się w stronę drzwi.
Gdy znalazłam się stosunkowo niedaleko nich, przylgnęłam płasko do równoległej ściany. Wzięłam głęboki wdech i lekko pchnęłam je stopą. Oprócz przeraźliwego skrzypnięcia, niczego nie usłyszałam.
Daj spokój Brooklyn! Nie jesteś małym dzieckiem ani durną laską z jakiegoś horroru! Nie będziesz tu odstawiać scen!
Poprawiłam uścisk na kiju i wzięłam głęboki wdech dokładnie w tej samej chwili gdy usłyszałam cichy oddech tuż obok siebie... Tuż za ścianą.
Uniosłam kij do góry i wyskoczyłam zza ściany, zamachując się najlepiej jak tylko potrafiłam.
Syknęłam gdy siła uderzenia zawibrowała w moich rękach a napastnik z głuchym jękiem padł na kolana, trzymając się za lewy bok.
- Popieprzyło cie?! - wrzasnął boleśnie włamywacz a ja zamarłam.
Co do...
- WYNOCHA Z MOJEGO DOMU! - krzyknęłam najgłośniej jak potrafiłam, czując że w środku mnie powstał wulkan tylko czekający na wybuch...
- Znokautowałaś mnie - mruknął żałośnie, wciąż trzymając się za bolące miejsce.
- Włamałeś się do mojego domu! - warknęłam, ponownie unosząc kij.
- Hola, hola! Spokojnie, mała! - chłopak szybko się odsunął a ja spojrzałam na niego spod zmrużonych powiek.
- Coś ty powiedział? - syknęłam, czując że trzęsę się z wściekłości.
- Spokojnie. Mała - powtórzył, a ja ponownie się zamachnęłam, tym razem celując w jego pusty łeb.
Dominic był przygotowany na taki obrót spraw, bo szybko skoczył w tył, gdy tylko kij z łoskotem uderzył o ścianę.
Krzyknęłam z bólu i natychmiast upuściłam kij, patrząc z przerażeniem na swoje zaczerwienione dłonie. Ból był palący, nigdy jeszcze nie czułam czegoś takiego. Dłonie dosłownie płonęły mi żywym ogniem...
- Wariatka... - mruknął Dominic, podchodząc do mnie i chwytając moje ręce. Kilka łez skapnęło mi na policzki, natychmiast wyrwałam mu dłoń.
- Pokaż! - nakazał tonem nie znoszącym sprzeciwu - Dojebałaś jak Chuck Norris chińczykowi, więc mogło ci się coś przesunąć albo złamać.
Z lekkim wahaniem podałam mu rękę którą delikatnie ujął.
- Wolałbym nie być tą ścianą... - mruknął do siebie, wciąż oglądając zaczerwienione miejsce.
- Trzeba było mnie nie prowokować - prychnęłam, dopiero teraz zauważając że w miejscu w które uderzył kij, posypał się tynk a farba odlazła eleganckim płatem.
- Kobieto, mogłaś mnie tym dziadostwem zabić! - oburzył się chłopak.
- To po co się włamałeś?! I mnie straszyłeś?!
- Nie włamałem się. Było otwarte, więc teoretycznie każdy mógł tu wejść jak do miejsca publicznego.
- No chyba cię ... Jak to było otwarte?!
- No normalnie. Drzwi, te takie drewniane co sie otwiera, były otwarte.
Serce znów zabiło mi dwa razy mocniej niż zwykle, szybko wyrwałam się z uścisku Dominica i znów pobiegłam do kuchni po swój telefon.
- Daniel przysięgam że cię zabiję jeśli nie oddzwonisz w przeciągu minuty! - zawołałam do poczty głosowej mojego brata.
- Niunia, ja nie chcę nic mówić, ale weź ty się napij meliski czy czegoś, bo cię do więzienia wsadzą za liczne morderstwa...
- Daj mi spokój - burknęłam, odwracając się do niego plecami. Teraz już zupełnie poważnie zaczynałam się martwić o Dana. Gdzie on się podziewa?
- Sorry, nie bij - prychnął chłopak, podchodząc do mnie.
- Wychodź - rzuciłam natychmiast, zanim zdążył choćby otworzyć usta.
- Co? - wydawał się dość zdezorientowany moim zachowaniem.
- Wychodzisz, pospiesz się. - popchnęłam go w kierunku drzwi, drugą ręką sprawdzając czy mam kluczyki w kieszeni.
- Ale po co?
- A co cię to interesuje?
- A tak poza tematem, to kim jest ten cały Daniel? - zapytał podejrzliwie Dominic, wchodząc za mną do windy.
- Jeśli zaraz się nie zamkniesz to cię strzelę - warknęłam, nerwowo przestępując z nogi na nogę.
- Nie strzelisz. Za bardzo boli cię rączka - uśmiechnął się cwaniacko i posłał mi całusa w powietrzu.
- Daniel to mój brat. - westchnęłam ciężko i zerknęłam na niego - Nie odbiera, zostawił drzwi otwarte... To jest zupełnie do niego nie podobne.
- Wiesz że popadasz w lekką paranoję? Może po prostu musiał szybko wyjść?
Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam nawet co, bo zdawałam sobie sprawę że Dominic może mieć rację.
- Słuchaj, ja... - zaczęłam, lecz urwałam gdy winda szarpnęła w miejscu.
- Pięknie - mruknął chłopak, podchodząc do panelu kontrolnego.
- Utknęliśmy tu?! - jęknęłam z rezygnacją.
- Tylko mi nie mów że masz klaustrofobię!
- Nie mam...
Dominic zaczął wciskać wszystkie możliwe guziki, w tym alarmowego wyjca.
- Przestań, to nic nie da - powiedziałam w końcu, gdy chłopak nie przestawał męczyć guzików.
- Zauważyłem - burknął i usiadł na podłodze, łapiąc mnie za rękę i sadzając obok siebie.
- Martwisz się o niego, prawda? - zapytał Dominic, gdy cisza stała się zbyt męcząca.
- Tak. To skomplikowane... - powiedziałam, odwracając wzrok. Nie lubiłam o tym opowiadać, nawet Tess nie wiedziała wszystkiego...
- Może zrozumiem. - zachęcał chłopak, dając do zrozumienia że mam mu powiedzieć co się dzieje.
- Mam tylko jego. Tylko Daniela... To jedyny stały fragment w moim życiu, wszystko inne... w końcu przemija...
- A co z rodzicami? - dopytywał, niemal nieświadomie klucząc po bardzo cienkim lodzie który w każdej chwili mógł pęknąć na milion kawałków, uwalniając wszystko co we mnie drzemie. Każdą łzę i nieprzespaną noc, gdy w dzieciństwie budziłam się z płaczem i biegłam do Daniela.
- Taty nie znam, a mama... Mama popełniła samobójstwo. Zostawiła nas zupełnie samych. - mimowolnie się uśmiechnęłam.
Mimo że pamiętałam ją jako ciepłą kobietę, tą samą która plotła moje włosy w dwa piękne warkocze, która robiła mi kakao w zimne wieczory, tą która była moją mamą, gardziłam nią. Gardziłam tchórzostwem jakie przez nią przemawiało. Tym że wolała uciec, ot tak. Zostawiła mnie i Dana, nie myśląc o tym jak sobie poradzimy, co się z nami stanie... Wtedy przestała być moją mamą.
- To musiało być dla was ciężkie - powiedział Dominic, obejmując mnie ramieniem.
Uniosłam w zdziwieniu brwi, ale szybko zrozumiałam swój błąd... Powiedziałam to wszystko na głos.
- Dlatego chyba bym nie przeżyła gdyby coś mu się stało - mruknęłam, znów czując łzy w oczach. Wizja świata bez mojego brata była zbyt przerażająca...
- Rozumiem cię, naprawdę. No, już, nie smuć się królewno - Dominic szturchnął mnie w bok.
- Nie mów do mnie królewno - prychnęłam, na co chłopak wyraźnie się rozpromienił.
- Ha! Udało mi się rozpalić w tobie rządzę krwi! - zawołał z triumfem w głosie.
- Uważaj, bo jak znajdę jakiś kij, to..
- To sobie nim zrobisz krzywdę, złotko. Nie umiesz się nim posługiwać - chłopak jakby dla potwierdzenia swoich słów podniósł moją rękę na wysokość moich oczu.
- Nie mądrzyj się tak - burknęłam naburmuszonym tonem.
- Nie mądrzyj się tak - pisnął skrzekliwie Dominic, robiąc przy tym głupie miny.
- Przestań! - zawołałam.
- Przeeestaaań! - pisnął, udając że zanosi się płaczem.
- Dominic!
- Dominic.. - westchnął tęsknie, robiąc rozmarzoną minę.
- Jesteś niemożliwy! - ku mojemu niezadowoleniu, zabrzmiało to delikatniej i milej niż zamierzałam.
- Jestem uroczy, podła babo! - zawołał oburzony, po czym zamknął mnie w szczelnym uścisku.
- Co ci to dało? - zapytałam, starając się powstrzymać śmiech.
- Bardzo dużo. W końcu ulegniesz i mnie pocałujesz - wymruczał mi do ucha zmysłowym tonem.
Ze zrezygnowaniem się o niego oparłam, zdając sobie sprawę że on nie odpuści.
Taki jego urok, potrafi być totalnym dupkiem aż ma się ochotę roztrzaskać mu głowę kijem baseballowym, a czasem jest całkiem w porządku.
Ale w większości jest dupkiem.
- Dominic.. - zaczęłam nieśmiałym tonem - Opowiesz coś o sobie? Dlaczego w ogóle tu jesteś?
- Co konkretnie chcesz wiedzieć?
- Sam zobacz... To jest dziwne, nie sądzisz? Poznaliśmy się zupełnie przypadkiem, a tak naprawdę od tamtej pamiętnej nocy ciągle się widujemy, ciągle mnie nawiedzasz. Czemu?
- Oj królewno, aleś ty problematyczna... - zaśmiał się i wzruszył ramionami - Gdy cię poznałem, uznałem że jesteś... ciekawa. Lubię ciekawych ludzi, więc stwierdziłem że muszę cię lepiej poznać.
- Serio?
- Serio.
- Skąd jesteś? - zapytałam, próbując coś z niego wyciągnąć.
- Z Nowego Yorku. - odparł obojętnie.
- A dokładniej?
- Z Bronx.
Mimowolnie zesztywniałam. Bronx? O Boże...
- Co, królewna nie tego oczekiwała od swego rycerza? - zakpił chłopak, lecz w jego głosie wyczułam nutę złości... i żalu.
- Nie, nie... Słuchaj, to nie tak że ja mam coś do... do tego...
- Do tego zbiorowiska bandziorów? - podpowiedział.
- Przestań - poprosiłam, zdając sobie sprawę, że Dominic przejrzał mnie na wylot. Dokładnie wiedział co myślę o tej dzielnicy, o jej mieszkańcach, w tym i o nim samym...
- Oboje wiemy że mam rację. - westchnął i wstał.
Winda drgnęła ponownie i ruszyliśmy. Ostatnie dwa piętra pokonaliśmy w zupełnej ciszy.
- Do widzenia. - powiedział Dominic, gdy znaleźliśmy się tuż przed klatką. Jakby od niechcenia skinął do mnie głową, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie.
- Dominic! - zawołałam za nim.
Przystanął, lecz nadal się nie odwrócił.
- Zobaczymy się jeszcze?
Nie odpowiedział.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~