Na sztywnych nogach zbliżałam się do podekscytowanej Tess i obcego . Za wszelką cenę starałam się
ignorować palące spojrzenia i szmery wokół siebie. A przede wszystkim, starałam
się ignorować podły uśmieszek na twarzy chłopaka.
- Brooklyn! – pisnęła Tess, gwałtownie gestykulując w moim kierunku – To on! To on!
Z zażenowaniem popatrzyłam na przyjaciółkę, zastanawiając się, co jej siedzi w głowie zamiast mózgu. Może tęczowy jednorożec? Tak, to jest nawet bardzo prawdopodobne.
- Więc, Brooklyn – zaczął sztucznie obojętnym tonem obcy – To chyba twoje. – mówiąc to wyciągnął w moją stronę torebkę. Natychmiast mu ją zabrałam, patrząc na niego z pogardą.
- Miło się plotkowało z mojego telefonu? – syknęłam, próbując na niego nie nawrzeszczeć przy połowie szkoły.
- Nawet bardzo – chłopak uśmiechnął się promiennie.
- Kretyn – warknęłam, nieco głośniej niż zamierzałam. Usłyszał.
- To nie było zbyt miłe – chłopak wyglądał na szczerze zranionego, ale nie byłam na tyle głupia by dać się na to nabrać.
- Daruj sobie. – prychnęłam, łapiąc Tess za łokieć i ciągnąc za sobą.
- Hej, moment! – zawołał za nami, natychmiast się z nami zrównując. – Gdzie moje podziękowanie?
- Gdzie twoje co? – syknęłam wściekła. Jak on w ogóle śmiał!
- Podziękowanie, księżniczko – wyszczerzył się i wskazał na swój policzek.
- Och, o to ci chodzi – uśmiechnęłam się nagle, mrugając do niego zalotnie. Nieznajomy widząc moją nagłą zmianę nastawienia, momentalnie się ożywił.
- Chodź tu – skinęłam na niego palcem wskazującym, uśmiechając się słodko.
Gdy był już na tyle blisko bym mogła go dosięgnąć, zamachnęłam się z całej siły i strzeliłam go w twarz. Element zaskoczenia podziałał na moją korzyść, i chłopak aż się zachwiał, łapiąc za cholernie czerwony policzek.
- Masz swoje podziękowanie – warknęłam i z godnością wymaszerowałam ze szkoły, nie zwracając najmniejszej uwagi na to czy Tess za mną pójdzie. Chciałam znaleźć się jak najszybciej w domu.
Nagle stanęłam jak wryta. Na szkolnym parkingu, przy nowiutkim, czarnym BMW stał… Daniel. Pędem rzuciłam się w jego stronę, z rozbiegu rzucając mu się na szyję. Mój brat roześmiał się i zaczął się ze mną kręcić.
- Nie wierzę że ją kupiłeś! – zawołałam szczęśliwa.
- To popatrz – zaśmiał się, stawiając mnie na ziemi i zabierając mi torbę. – Jak szkoła?
- Całkiem dobrze – uśmiechnęłam się, wymazując z pamięci scenę z hallu.
Gdy moja torba wylądowała na tylnym siedzeniu, Daniel spojrzał na mnie dziwnie.
- A gdzie Tess? – zapytał. Wzruszyłam ramionami, otwierając sobie drzwi od strony pasażera.
W tej samej chwili dobiegł nas charakterystyczny stukot obcasów Tess – ona zawsze truchtała na piętnastocentymetrowych szpilkach, i założę się że choćby zależało od tego jej życie, to by ich nie zdjęła.
- Brooklyn! Co to było?! – zawołała, podbiegając do nas. Za nią, jak się spodziewałam, szedł ON.
Wzruszyłam obojętnie ramionami.
- To nie było miłe – rzucił urażonym tonem chłopak, lustrując wzrokiem Daniela i mnie. – Kto to?
- To jest Daniel – ostentacyjnie objęłam brata który również mnie objął.
- Och – wymsknęło mu się, po czym szybko się zreflektował. – Miło mi. Niezłe auto.
- Dzięki. – uśmiechnął się Dan, specjalnie nie komentując zaistniałem sytuacji.
- Tess, jedziesz z nami? – zapytałam, głową wskazując czarne BMW.
- Jasne. – ucieszyła się, natychmiast zapominając o stojącym obok niej chłopaku.
Daniel bezbłędnie odczytał mój sygnał, żeby się zmyć i krótko skinął do chłopaka naprzeciwko mnie, po czym wsiadł do auta. Tess natychmiast do niego dołączyła, siadając do tyłu. Gdy i ja skierowałam się do auta, nieznajomy chwycił mnie za nadgarstek i odwrócił przodem do siebie.
- Puszczaj – syknęłam.
- Poczekaj, Brooklyn. Przepraszam. – powiedział, po czym uśmiechnął się tak złośliwie, że na pewno mu nie było przykro.
- Czego chcesz? Spieszę się. – wywróciłam teatralnie oczami.
- Chciałem przeprosić. – wyjaśnił – i … No wiesz, to podziękowanie z hallu, nie było zbyt miłe więc…
- Jak śmiesz! – zawołałam oburzona, wyrywając mu rękę z uścisku.
- Śmiem – prychnął – Zanim mi tak nieuprzejmie przerwałaś, chciałem zaproponować jakieś wyjście na drinka. Co ty na to?
- W twoich snach, złociutki. – zaświergotałam, wsiadając do samochodu.
Gdy tylko zatrzasnęłam za sobą drzwi, samochód ruszył z piskiem opon, wgniatając mnie w siedzenie.
[…]
- Brooklyn! – pisnęła Tess, gwałtownie gestykulując w moim kierunku – To on! To on!
Z zażenowaniem popatrzyłam na przyjaciółkę, zastanawiając się, co jej siedzi w głowie zamiast mózgu. Może tęczowy jednorożec? Tak, to jest nawet bardzo prawdopodobne.
- Więc, Brooklyn – zaczął sztucznie obojętnym tonem obcy – To chyba twoje. – mówiąc to wyciągnął w moją stronę torebkę. Natychmiast mu ją zabrałam, patrząc na niego z pogardą.
- Miło się plotkowało z mojego telefonu? – syknęłam, próbując na niego nie nawrzeszczeć przy połowie szkoły.
- Nawet bardzo – chłopak uśmiechnął się promiennie.
- Kretyn – warknęłam, nieco głośniej niż zamierzałam. Usłyszał.
- To nie było zbyt miłe – chłopak wyglądał na szczerze zranionego, ale nie byłam na tyle głupia by dać się na to nabrać.
- Daruj sobie. – prychnęłam, łapiąc Tess za łokieć i ciągnąc za sobą.
- Hej, moment! – zawołał za nami, natychmiast się z nami zrównując. – Gdzie moje podziękowanie?
- Gdzie twoje co? – syknęłam wściekła. Jak on w ogóle śmiał!
- Podziękowanie, księżniczko – wyszczerzył się i wskazał na swój policzek.
- Och, o to ci chodzi – uśmiechnęłam się nagle, mrugając do niego zalotnie. Nieznajomy widząc moją nagłą zmianę nastawienia, momentalnie się ożywił.
- Chodź tu – skinęłam na niego palcem wskazującym, uśmiechając się słodko.
Gdy był już na tyle blisko bym mogła go dosięgnąć, zamachnęłam się z całej siły i strzeliłam go w twarz. Element zaskoczenia podziałał na moją korzyść, i chłopak aż się zachwiał, łapiąc za cholernie czerwony policzek.
- Masz swoje podziękowanie – warknęłam i z godnością wymaszerowałam ze szkoły, nie zwracając najmniejszej uwagi na to czy Tess za mną pójdzie. Chciałam znaleźć się jak najszybciej w domu.
Nagle stanęłam jak wryta. Na szkolnym parkingu, przy nowiutkim, czarnym BMW stał… Daniel. Pędem rzuciłam się w jego stronę, z rozbiegu rzucając mu się na szyję. Mój brat roześmiał się i zaczął się ze mną kręcić.
- Nie wierzę że ją kupiłeś! – zawołałam szczęśliwa.
- To popatrz – zaśmiał się, stawiając mnie na ziemi i zabierając mi torbę. – Jak szkoła?
- Całkiem dobrze – uśmiechnęłam się, wymazując z pamięci scenę z hallu.
Gdy moja torba wylądowała na tylnym siedzeniu, Daniel spojrzał na mnie dziwnie.
- A gdzie Tess? – zapytał. Wzruszyłam ramionami, otwierając sobie drzwi od strony pasażera.
W tej samej chwili dobiegł nas charakterystyczny stukot obcasów Tess – ona zawsze truchtała na piętnastocentymetrowych szpilkach, i założę się że choćby zależało od tego jej życie, to by ich nie zdjęła.
- Brooklyn! Co to było?! – zawołała, podbiegając do nas. Za nią, jak się spodziewałam, szedł ON.
Wzruszyłam obojętnie ramionami.
- To nie było miłe – rzucił urażonym tonem chłopak, lustrując wzrokiem Daniela i mnie. – Kto to?
- To jest Daniel – ostentacyjnie objęłam brata który również mnie objął.
- Och – wymsknęło mu się, po czym szybko się zreflektował. – Miło mi. Niezłe auto.
- Dzięki. – uśmiechnął się Dan, specjalnie nie komentując zaistniałem sytuacji.
- Tess, jedziesz z nami? – zapytałam, głową wskazując czarne BMW.
- Jasne. – ucieszyła się, natychmiast zapominając o stojącym obok niej chłopaku.
Daniel bezbłędnie odczytał mój sygnał, żeby się zmyć i krótko skinął do chłopaka naprzeciwko mnie, po czym wsiadł do auta. Tess natychmiast do niego dołączyła, siadając do tyłu. Gdy i ja skierowałam się do auta, nieznajomy chwycił mnie za nadgarstek i odwrócił przodem do siebie.
- Puszczaj – syknęłam.
- Poczekaj, Brooklyn. Przepraszam. – powiedział, po czym uśmiechnął się tak złośliwie, że na pewno mu nie było przykro.
- Czego chcesz? Spieszę się. – wywróciłam teatralnie oczami.
- Chciałem przeprosić. – wyjaśnił – i … No wiesz, to podziękowanie z hallu, nie było zbyt miłe więc…
- Jak śmiesz! – zawołałam oburzona, wyrywając mu rękę z uścisku.
- Śmiem – prychnął – Zanim mi tak nieuprzejmie przerwałaś, chciałem zaproponować jakieś wyjście na drinka. Co ty na to?
- W twoich snach, złociutki. – zaświergotałam, wsiadając do samochodu.
Gdy tylko zatrzasnęłam za sobą drzwi, samochód ruszył z piskiem opon, wgniatając mnie w siedzenie.
[…]
Zbliżała się 20, gdy mój telefon się rozdzwonił. Zgramoliłam
się z łóżka i sięgnęłam po torebkę w której go zostawiłam.
Nie kojarzyłam numeru, ale odebrałam. Zawsze odbieram.
- Halo? – rzuciłam bez entuzjazmu.
- Witaj królewno. – usłyszałam w słuchawce. Pierwszym odruchem który zwalczyłam, było wgniecenie czerwonej słuchawki w konsolę.
- Witaj… Dupku. – przywitałam się oschle.
- Och, racja! Nie dałaś mi się nawet przedstawić! – roześmiał się chłopak. Niemal widziałam jego złośliwy uśmieszek, błąkający mu się na twarzy.
- Nie interesuje mnie jak masz na imię – mruknęłam.
- Nie bądź taka. W końcu uratowałem ci życie. – przypomniał mi.
- Dzięki wielkie, nie prosiłam cię o to.
- Zapamiętam sobie. Więcej ci nie pomogę, choćbyś mnie błagała – chłopak wydawał się autentycznie urażony.
- Trzymam za słowo – uśmiechnęłam się pod nosem.
- Ostra z ciebie królewna. Lubię takie. – zachichotał, po czym kontynuował – To co, dasz mi szansę na tego obiecanego drinka?
- Nie obiecywałam ci żadnego drinka! – zawołałam oburzona.
- Owszem, obiecywałaś. – zaśmiał się. – Nie pamiętasz?
- Jakoś sobie nie przypominam .
- Przykro mi. Zejdź na dół.
- Słucham?!
- Zejdź. Na. Dół. – wydukał, robiąc krótkie pauzy między wyrazami.
- Ale jak to na dół?! – zapytałam zupełnie zdezorientowana.
- No na dół. Wybacz królewno, ale nie ma tu nigdzie 7 piętrowych drzew żebym mógł się do ciebie wspiąć. No, chyba że spuścisz mi swe loki.
- Czy ty mnie śledzisz? – warknęłam, podchodząc do okna i otwierając je na oścież.
- Skąd. W telefonie miałaś adres.
- Ty jesteś chory. – mruknęłam, dostrzegając ciemną postać na chodniku.
Gwałtownie zatrzasnęłam okno, momentalnie się rozłączając. Wyszłam z pokoju, po drodze łapiąc czarną kurtkę.
- Dokąd to? – zapytał Daniel, odwracając się na kanapie .
- Bransoletka mi spadła. Otworzyłam okno i zahaczyłam o zamek. Ten srebrny łańcuszek, wiesz który. – rzuciłam szybko, kierując się do drzwi, zanim Daniel zaoferowałby mi pomoc w szukaniu.
Wsiadłam do windy, nerwowo postukując paznokciem w srebrną poręcz.
Na dworze było dość chłodno, ale najwyraźniej chłopakowi to nie przeszkadzało, bo miał na sobie jedynie czarny T-Shirt z jakimś rockowym zespołem.
- Hej królewno. – przywitał się, wyciągając do mnie ramiona. Zignorowałam go i oparłam się o drzwi klatki.
- Po co tu przyszedłeś. – mruknęłam, patrząc na niego z niechęcią.
- Bo idziemy na drinka – uśmiechnął się.
- Nie, nie idziemy. Wyszłam na chwilę, brat na mnie czeka. Jeżeli nie masz nic konkretnego do powiedzenia, to ja już pójdę – powiedziałam, popychając szklane drzwi.
- Czekaj królewno – chłopak zagrodził mi drogę swoim ciałem. – Nie daj się prosić. No weź.
- Nie idę na żadnego drinka, jasne?! – warknęłam zirytowana.
- Okej, drinki odpadają. – nieznajomy podniósł ręce w obronnym geście – Spacer?
- A dasz mi potem spokój? – zapytałam zrezygnowana.
- Możliwe – uśmiechnął się triumfalnie, i wskazał na chodnik – Panie przodem.
- Dupek – mruknęłam cicho, starając się na niego nie patrzeć.
- Wiesz że mama mnie tak nie nazwała? – zapytał po chwili. – Trochę dziwnie by to brzmiało przy sprawdzaniu listy w szkole.
- To może mi w końcu zdradzisz jak ci na imię? Rumpelstincki?
- Nie. – roześmiał się szczerze, kręcąc głową z niedowierzaniem – Dominic.
Dominic. Wstyd się przyznać, ale pasowało do niego idealnie.
- Rumpelstinckin by lepiej cię odzwierciedlał. – uśmiechnęłam się złośliwie.
- Czy ja wyglądam na kidnapera? – zapytał, starając się ukryć śmiech.
- A nie? – zaśmiałam się, tym razem szczerze.
- No wiesz co… - żachnął się Dominic, zakładając ręce na piersiach.
- Dokąd idziemy? – zapytałam po chwili ciszy. Dom wzruszył ramionami.
- Gdzie nas nogi poniosą. – chłopak spojrzał na mnie z dziwnym błyskiem w oku.
- Niedługo będę musiała wracać – powiedziałam, oglądając się za siebie.
- Oj przestań, przecież twój brat nie wyśle za tobą CSI bo się spóźnisz kilka minut.
- Żebyś się nie zdziwił. – teatralnym gestem wywróciłam oczami.
- Chyba wolę go bliżej nie poznawać – stwierdził rzeczowo i spojrzał na mnie z góry. Zdążyłam go znienawidzić za to że jest ode mnie o te 15 centymetrów wyższy.
- Tak naprawdę nie jest taki zły. – rzuciłam – Po prostu się martwi.
- A twoi rodzice? – zapytał znienacka. Spuściłam wzrok, czując piekące łzy w oczach, jak zawsze gdy ktoś wspominał o rodzicach. Nienawidziłam tych wspomnień, nienawidziłam obrazów stających mi przed oczami gdy tylko zaczynałam myśleć o mamie. Nienawidziłam jej za to że nas zostawiła.
- Tata odszedł, gdy byłam mała, nawet go nie pamiętam. A mama… - głos mi się załamał, co Dominic najwyraźniej zauważył, bo natychmiast się zatrzymał.
- Słuchaj, nie chciałem… - zaczął przepraszającym tonem, lecz uciszyłam go machnięciem ręki.
- Mama nie żyje od 6 lat. – powiedziałam , patrząc na niego już bez smutku.
- Nie będę mówił że mi przykro, bo to bez sensu. – stwierdził po chwili, za co byłam mu bardzo wdzięczna. Wszyscy znajomi, koledzy i przyjaciele cały czas powtarzali że wszystko się ułoży, że jest im strasznie przykro. Ale czy to coś zmieni?
- Nie możesz ciągle do tego wracać. Trzeba cię rozweselić – uśmiechnął się przebiegle i wziął mnie za rękę.
- Muszę za chwilę wracać – zaoponowałam, próbując zabrać mu rękę.
- Oj weź przestań. No chodź – zachichotał złośliwie – Zawsze jesteś taką grzeczną niunią?
- Nie jestem grzeczną niunią. – zawołałam oburzona – Ja… po prostu nie chcę żeby się martwił.
Dominic wywrócił oczami i pociągnął mnie za rękę.
- Mogę chociaż wiedzieć dokąd mnie wleczesz? – zapytałam nieco zdenerwowana.
- Jeszcze nie wiem. – Dominic spojrzał na mnie zarozumiale – Ale przy mnie nie będziesz się nudzić, to ci gwarantuję.
- Nie wątpię – mruknęłam.
Dom wydawał się usatysfakcjonowany gdy przestałam się opierać i ruszyłam żwawo za nim.
- Masz mi w tej chwili powiedzieć dokąd jedziemy! – krzyknęłam gdy Dominic wciągnął mnie do autobusu.
- Niedaleko. Wkręcimy się na najlepszą imprezę w mieście, moja mała.
- Oszalałeś! – jęknęłam – Przecież ja muszę wracać!
- No i wrócisz! Ale później – uspokajał mnie chłopak.
- Ale jutro mam szkołę!
- Och tak.. To rzeczywiście problem – prychnął chłopak, dając wyraźnie do zrozumienia że myśli zupełnie inaczej.
- Tak! – syknęłam, szturchając go w bok.
- Nie kochanie. Szkoła to tylko dodatek do życia, które toczy się tutaj. – uśmiechnął się z dziwnym błyskiem w oczach.
- Nie prawda. Szkoła może dać przyszłość, zapewnić stały byt… Szkoła, może … może bardzo dużo! – powiedziałam z pewnością w głosie. Dominic utkwił we mnie zszokowane spojrzenie, po czym wybuchnął głośnym śmiechem.
- N-nie.. Nie wie-rzę że … że .. że to powiedziałaś – śmiał się, ocierając łzy szczęścia z oczu i łapiąc się za brzuch.
- Kretyn – mruknęłam, odwracając się do niego plecami.
Dominic nic sobie nie robił z moich fochów, jedynie śmiał się dalej.
- Oj już daj spokój – zachichotał, kłując mnie w bok. – No nie bądź taką delikatną niunią.
Gwałtownie się do niego odwróciłam.
- Jeszcze raz nazwij mnie niunią, a tak cię strzelę, że aż ci w spodenkach zadzwoni! – wrzasnęłam na cały autobus, nie zwracając uwagi na gapiących się na nas ludzi.
- Chciałabyś co – roześmiał się Dominic, a ja z przerażeniem uświadomiłam sobie co powiedziałam. Poczułam że robię się czerwona jak burak.
- Prostak – warknęłam, wstając z miejsca i ruszając do wyjścia. Właśnie dojeżdżaliśmy na przystanek.
- Hej, hej! Czekaj, niu… - urwał, widząc moje mordercze spojrzenie. – Ty wiesz że to akurat nasz przystanek?
- Słodko – warknęłam, wysiadając z autobusu.
Rozejrzałam się po okolicy i natychmiast zapragnęłam wrócić do autobusu, który właśnie znikał za rogiem.
- I co, jak ci się podoba? – zapytał Dominic, stając tuż za mną.
Byliśmy w Bronx. W Bronx. Byłam tu zupełnie sama, z jakimś obcym chłopakiem, o którym zupełnie nic nie wiedziałam…
Dotarło do mnie jaką idiotką byłam. Przecież ten koleś mógł teraz zrobić ze mną co tylko mu się spodoba, a ja nie mam pojęcia jak miałabym stąd zwiać. W dodatku Daniel pewnie odchodzi od zmysłów…
- Ja.. Ja muszę wracać – wydusiłam z siebie, próbując nie brzmieć jak przerażone dziecko.
- Oj nie, teraz już nigdzie nie pójdziesz – usłyszałam głos Dominica przy prawym uchu i poczułam jego dłoń na biodrze. Zaczęłam drżeć, poczułam chore deja vu z piątkowej nocy.
- Nie, naprawdę muszę iść – powiedziałam drżącym głosem i szybko go ominęłam, przysuwając się w stronę latarni.
- Brooklyn – zaczął dziwnym tonem, robiąc krok w moją stronę. Odruchowo się cofnęłam. – Czy coś się stało?
Chłopak stanął przede mną a ja po prostu zaniemówiłam. Serce podeszło mi do gardła. Dominic naprawdę potrafił być przerażający, zwłaszcza gdy wygląda jak płatny morderca.
- N-nie – jęknęłam, czując jak latarnia wbija mi się w plecy.
Dominic rzucił mi przelotne spojrzenie i sięgnął po coś do kieszeni. Na pewno po nóż, albo pistolet, albo…
- Zrobię co zechcesz, tylko nie rób mi krzywdy! – pisnęłam cienko, rzucając się na ziemię i zakrywając głowę dłońmi.
- C-co? – zawołał Dom, nachylając się nade mną – Wstawaj idiotko!
Zanim się zorientowałam, Dominic chwycił mnie pod pachy i postawił mnie z powrotem pod latarnią. – To… ty nie chcesz … - zająknęłam się.
- Czy ty myślałaś… Jezu Chryste! – krzyknął i wybuchnął śmiechem.
Poczułam ogromną ulgę, widząc jak Dominic łapie się za brzuch, zaśmiewając się do łez.
- Naprawdę jesteś idiotką, idiotko – wydusił z siebie w końcu.
- Ej, sorry, ale miałam prawo się przestraszyć. – mruknęłam.
- Oczywiście – zaśmiał się i spojrzał na mnie podejrzliwie – Boisz się mnie?
- Nie – odparłam pewnie.
- A teraz ? – zapytał, opierając się ręką tuż nad moją głową.
- Nie – rzuciłam z obojętnością i zdobyłam się na mały uśmiech.
- To może teraz? – uśmiechnął się Dominic, pochylając się nade mną tak, że prawie stykaliśmy się czołami. Wciągnęłam mocno powietrze, czując zapach jego dezodorantu i żelu do ciała. Kojarzyłam skądś ten zapach, nie potrafiłam tylko powiedzieć skąd.
- Nie – szepnęłam.
- To dobrze – mruknął brunet, pochylając się niżej. Wstrzymałam oddech, nie wiedząc co robić.
- No, na nas już pora – uśmiechnął się nagle Dominic i się odsunął.
Spuściłam wzrok, zdając sobie sprawę że… byłam rozczarowana.
- Chodź, mała. – uśmiechnął się Dom i znów sięgnął do kieszeni. Tym razem zachowałam resztki zdrowego rozsądku i dumy, i nie rzuciłam się na ziemię. Dominic wyciągnął paczkę papierosów i wysunął ją w moją stronę.
- Chcesz? – zapytał, grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu zapalniczki. Pokręciłam przecząco głową, odsuwając jego rękę. Dominic wzruszył ramionami i wsunął papierosa do ust, drugą ręką go odpalając.
Ku mojemu zdziwieniu, papieros nie śmierdział tytoniem i nikotyną, pachniał… dziwnie. Wolałam jednak nie pytać co to takiego.
- Słuchaj, Dominic, doceniam że mnie porwałeś i próbujesz wciągnąć w palenie, ale naprawdę muszę już wracać – powiedziałam w końcu.
- Matko, ale ty dramatyzujesz, dziewczyno! – westchnął ciężko Dom.
- Nie dramatyzuje, tylko stwierdzam fakt.
- To przestań. Obiecuję że niedługo cię odwiozę. A teraz chodź – uśmiechnął się, wypuszczając dym z płuc.
- Daniel pewnie się zamartwia – powiedziałam. Dominic znowu westchnął i wyciągnął z kieszeni telefon.
- Zadzwoń do niego, no, już – rzucił, wciskając mi telefon do ręki.
- I co mam mu powiedzieć? – zapytałam niepewnie, wybierając numer brata.
- Że wpadłaś akurat na jakąś starą przyjaciółkę i ją odprowadzasz, bo dawno się nie widziałyście. Wymyślisz coś. – uśmiechnął się.
Przyłożyłam słuchawkę do ucha, czekając aż Daniel odbierze. Miałam nadzieję że nie jest bardzo zły.
- Daniel?
- Boże Święty, Brooklyn!! Gdzie ty jesteś?! Co się stało?! Zszedłem na dół żeby zobaczyć jak ci idzie a ciebie nie ma! Brooklyn! Mówię do ciebie ! – darł się Daniel do telefonu. Skrzywiłam się nieznacznie.
- Dan, dasz mi coś powiedzieć? – zapytałam spokojnie.
- Nie! Tak! Nie! Brooklyn!
- Uspokój się, dobrze? – poprosiłam – Na dole wpadłam na Mary, pamiętasz ją, prawda?
- To ta z pasemkami? – dopytywał podejrzliwie.
- Tak, ta. No więc spotkałam ją na dole i jakoś tak się zagadałyśmy i tak wyszło że ją odprowadzam.
- Powinnaś zadzwonić od razu. – mruknął niezadowolony, ale z wyraźną ulgą. – Kiedy wrócisz?
Zauważyłam że Dom na migi pokazuje mi że za jakieś 3 godziny.
- Zadzwonię jak będę wracać, dobrze?
- Dobrze. Ale jutro masz szkołę, więc masz być przed 23. Jasne?
- Jak słoneczko – rzuciłam, rozłączając się. Było mi wstyd bo okłamałam jedynego brata… I to przez jakiegoś obcego chłopaka. To wydawało się gorsze niż sam fakt że jestem na Bronx’ie.
- I co, było tak źle? – Dominic szturchnął mnie w bok.
- Tak. Nie podoba mi się to że okłamuję brata.
- To nie było kłamstwo. Przynajmniej nie do końca. Wyluzuj, królewno.
- Przestań tak mnie nazywać! Co ja tu w ogóle robię! – jęknęłam, łapiąc się za głowę. – Przecież ja cię w ogóle nie znam!
- Więc to idealna okazja żeby poznać – uśmiechnął się przebiegle.
- A nie pomyślałeś czasem że może ja wcale nie chcę cię poznawać?! – krzyknęłam , dźgając go palcem w pierś.
- W takim razie po co ze mną jechałaś? I czemu niemal pozwoliłaś mi się pocałować? – zapytał z bezczelnym uśmiechem.
- Że niby na co ci pozwoliłam? Nie pocałowałabym cię gdybyś był ostatnią kanalią na świecie! – warknęłam pogardliwie i z ulgą zauważyłam nadjeżdżający autobus.
- Więc teraz jestem kanalią, tak? – zapytał z nagłą powagą – Bo co, bo ci uratowałem twoją seksowną dupę w zeszły piątek? Najmocniej przepraszam, królewno, więcej tego nie zrobię. – powiedział lodowatym tonem i ruszył przed siebie. Nie wiedziałam co robić, biec za chłopakiem czy jechać do domu.
Gdy tylko autobus zatrzymał się na przystanku, wsiadłam, nawet nie odwracając się za siebie.
[…]
Wtorek, 11:25
- Scarlett, co robisz dziś po lekcjach? Mogłybyśmy
skoczyć do Starbucksa – zaproponowałam, gdy blondynka akurat podeszła do swojej
szafki, tuż obok mojej. Nie kojarzyłam numeru, ale odebrałam. Zawsze odbieram.
- Halo? – rzuciłam bez entuzjazmu.
- Witaj królewno. – usłyszałam w słuchawce. Pierwszym odruchem który zwalczyłam, było wgniecenie czerwonej słuchawki w konsolę.
- Witaj… Dupku. – przywitałam się oschle.
- Och, racja! Nie dałaś mi się nawet przedstawić! – roześmiał się chłopak. Niemal widziałam jego złośliwy uśmieszek, błąkający mu się na twarzy.
- Nie interesuje mnie jak masz na imię – mruknęłam.
- Nie bądź taka. W końcu uratowałem ci życie. – przypomniał mi.
- Dzięki wielkie, nie prosiłam cię o to.
- Zapamiętam sobie. Więcej ci nie pomogę, choćbyś mnie błagała – chłopak wydawał się autentycznie urażony.
- Trzymam za słowo – uśmiechnęłam się pod nosem.
- Ostra z ciebie królewna. Lubię takie. – zachichotał, po czym kontynuował – To co, dasz mi szansę na tego obiecanego drinka?
- Nie obiecywałam ci żadnego drinka! – zawołałam oburzona.
- Owszem, obiecywałaś. – zaśmiał się. – Nie pamiętasz?
- Jakoś sobie nie przypominam .
- Przykro mi. Zejdź na dół.
- Słucham?!
- Zejdź. Na. Dół. – wydukał, robiąc krótkie pauzy między wyrazami.
- Ale jak to na dół?! – zapytałam zupełnie zdezorientowana.
- No na dół. Wybacz królewno, ale nie ma tu nigdzie 7 piętrowych drzew żebym mógł się do ciebie wspiąć. No, chyba że spuścisz mi swe loki.
- Czy ty mnie śledzisz? – warknęłam, podchodząc do okna i otwierając je na oścież.
- Skąd. W telefonie miałaś adres.
- Ty jesteś chory. – mruknęłam, dostrzegając ciemną postać na chodniku.
Gwałtownie zatrzasnęłam okno, momentalnie się rozłączając. Wyszłam z pokoju, po drodze łapiąc czarną kurtkę.
- Dokąd to? – zapytał Daniel, odwracając się na kanapie .
- Bransoletka mi spadła. Otworzyłam okno i zahaczyłam o zamek. Ten srebrny łańcuszek, wiesz który. – rzuciłam szybko, kierując się do drzwi, zanim Daniel zaoferowałby mi pomoc w szukaniu.
Wsiadłam do windy, nerwowo postukując paznokciem w srebrną poręcz.
Na dworze było dość chłodno, ale najwyraźniej chłopakowi to nie przeszkadzało, bo miał na sobie jedynie czarny T-Shirt z jakimś rockowym zespołem.
- Hej królewno. – przywitał się, wyciągając do mnie ramiona. Zignorowałam go i oparłam się o drzwi klatki.
- Po co tu przyszedłeś. – mruknęłam, patrząc na niego z niechęcią.
- Bo idziemy na drinka – uśmiechnął się.
- Nie, nie idziemy. Wyszłam na chwilę, brat na mnie czeka. Jeżeli nie masz nic konkretnego do powiedzenia, to ja już pójdę – powiedziałam, popychając szklane drzwi.
- Czekaj królewno – chłopak zagrodził mi drogę swoim ciałem. – Nie daj się prosić. No weź.
- Nie idę na żadnego drinka, jasne?! – warknęłam zirytowana.
- Okej, drinki odpadają. – nieznajomy podniósł ręce w obronnym geście – Spacer?
- A dasz mi potem spokój? – zapytałam zrezygnowana.
- Możliwe – uśmiechnął się triumfalnie, i wskazał na chodnik – Panie przodem.
- Dupek – mruknęłam cicho, starając się na niego nie patrzeć.
- Wiesz że mama mnie tak nie nazwała? – zapytał po chwili. – Trochę dziwnie by to brzmiało przy sprawdzaniu listy w szkole.
- To może mi w końcu zdradzisz jak ci na imię? Rumpelstincki?
- Nie. – roześmiał się szczerze, kręcąc głową z niedowierzaniem – Dominic.
Dominic. Wstyd się przyznać, ale pasowało do niego idealnie.
- Rumpelstinckin by lepiej cię odzwierciedlał. – uśmiechnęłam się złośliwie.
- Czy ja wyglądam na kidnapera? – zapytał, starając się ukryć śmiech.
- A nie? – zaśmiałam się, tym razem szczerze.
- No wiesz co… - żachnął się Dominic, zakładając ręce na piersiach.
- Dokąd idziemy? – zapytałam po chwili ciszy. Dom wzruszył ramionami.
- Gdzie nas nogi poniosą. – chłopak spojrzał na mnie z dziwnym błyskiem w oku.
- Niedługo będę musiała wracać – powiedziałam, oglądając się za siebie.
- Oj przestań, przecież twój brat nie wyśle za tobą CSI bo się spóźnisz kilka minut.
- Żebyś się nie zdziwił. – teatralnym gestem wywróciłam oczami.
- Chyba wolę go bliżej nie poznawać – stwierdził rzeczowo i spojrzał na mnie z góry. Zdążyłam go znienawidzić za to że jest ode mnie o te 15 centymetrów wyższy.
- Tak naprawdę nie jest taki zły. – rzuciłam – Po prostu się martwi.
- A twoi rodzice? – zapytał znienacka. Spuściłam wzrok, czując piekące łzy w oczach, jak zawsze gdy ktoś wspominał o rodzicach. Nienawidziłam tych wspomnień, nienawidziłam obrazów stających mi przed oczami gdy tylko zaczynałam myśleć o mamie. Nienawidziłam jej za to że nas zostawiła.
- Tata odszedł, gdy byłam mała, nawet go nie pamiętam. A mama… - głos mi się załamał, co Dominic najwyraźniej zauważył, bo natychmiast się zatrzymał.
- Słuchaj, nie chciałem… - zaczął przepraszającym tonem, lecz uciszyłam go machnięciem ręki.
- Mama nie żyje od 6 lat. – powiedziałam , patrząc na niego już bez smutku.
- Nie będę mówił że mi przykro, bo to bez sensu. – stwierdził po chwili, za co byłam mu bardzo wdzięczna. Wszyscy znajomi, koledzy i przyjaciele cały czas powtarzali że wszystko się ułoży, że jest im strasznie przykro. Ale czy to coś zmieni?
- Nie możesz ciągle do tego wracać. Trzeba cię rozweselić – uśmiechnął się przebiegle i wziął mnie za rękę.
- Muszę za chwilę wracać – zaoponowałam, próbując zabrać mu rękę.
- Oj weź przestań. No chodź – zachichotał złośliwie – Zawsze jesteś taką grzeczną niunią?
- Nie jestem grzeczną niunią. – zawołałam oburzona – Ja… po prostu nie chcę żeby się martwił.
Dominic wywrócił oczami i pociągnął mnie za rękę.
- Mogę chociaż wiedzieć dokąd mnie wleczesz? – zapytałam nieco zdenerwowana.
- Jeszcze nie wiem. – Dominic spojrzał na mnie zarozumiale – Ale przy mnie nie będziesz się nudzić, to ci gwarantuję.
- Nie wątpię – mruknęłam.
Dom wydawał się usatysfakcjonowany gdy przestałam się opierać i ruszyłam żwawo za nim.
- Masz mi w tej chwili powiedzieć dokąd jedziemy! – krzyknęłam gdy Dominic wciągnął mnie do autobusu.
- Niedaleko. Wkręcimy się na najlepszą imprezę w mieście, moja mała.
- Oszalałeś! – jęknęłam – Przecież ja muszę wracać!
- No i wrócisz! Ale później – uspokajał mnie chłopak.
- Ale jutro mam szkołę!
- Och tak.. To rzeczywiście problem – prychnął chłopak, dając wyraźnie do zrozumienia że myśli zupełnie inaczej.
- Tak! – syknęłam, szturchając go w bok.
- Nie kochanie. Szkoła to tylko dodatek do życia, które toczy się tutaj. – uśmiechnął się z dziwnym błyskiem w oczach.
- Nie prawda. Szkoła może dać przyszłość, zapewnić stały byt… Szkoła, może … może bardzo dużo! – powiedziałam z pewnością w głosie. Dominic utkwił we mnie zszokowane spojrzenie, po czym wybuchnął głośnym śmiechem.
- N-nie.. Nie wie-rzę że … że .. że to powiedziałaś – śmiał się, ocierając łzy szczęścia z oczu i łapiąc się za brzuch.
- Kretyn – mruknęłam, odwracając się do niego plecami.
Dominic nic sobie nie robił z moich fochów, jedynie śmiał się dalej.
- Oj już daj spokój – zachichotał, kłując mnie w bok. – No nie bądź taką delikatną niunią.
Gwałtownie się do niego odwróciłam.
- Jeszcze raz nazwij mnie niunią, a tak cię strzelę, że aż ci w spodenkach zadzwoni! – wrzasnęłam na cały autobus, nie zwracając uwagi na gapiących się na nas ludzi.
- Chciałabyś co – roześmiał się Dominic, a ja z przerażeniem uświadomiłam sobie co powiedziałam. Poczułam że robię się czerwona jak burak.
- Prostak – warknęłam, wstając z miejsca i ruszając do wyjścia. Właśnie dojeżdżaliśmy na przystanek.
- Hej, hej! Czekaj, niu… - urwał, widząc moje mordercze spojrzenie. – Ty wiesz że to akurat nasz przystanek?
- Słodko – warknęłam, wysiadając z autobusu.
Rozejrzałam się po okolicy i natychmiast zapragnęłam wrócić do autobusu, który właśnie znikał za rogiem.
- I co, jak ci się podoba? – zapytał Dominic, stając tuż za mną.
Byliśmy w Bronx. W Bronx. Byłam tu zupełnie sama, z jakimś obcym chłopakiem, o którym zupełnie nic nie wiedziałam…
Dotarło do mnie jaką idiotką byłam. Przecież ten koleś mógł teraz zrobić ze mną co tylko mu się spodoba, a ja nie mam pojęcia jak miałabym stąd zwiać. W dodatku Daniel pewnie odchodzi od zmysłów…
- Ja.. Ja muszę wracać – wydusiłam z siebie, próbując nie brzmieć jak przerażone dziecko.
- Oj nie, teraz już nigdzie nie pójdziesz – usłyszałam głos Dominica przy prawym uchu i poczułam jego dłoń na biodrze. Zaczęłam drżeć, poczułam chore deja vu z piątkowej nocy.
- Nie, naprawdę muszę iść – powiedziałam drżącym głosem i szybko go ominęłam, przysuwając się w stronę latarni.
- Brooklyn – zaczął dziwnym tonem, robiąc krok w moją stronę. Odruchowo się cofnęłam. – Czy coś się stało?
Chłopak stanął przede mną a ja po prostu zaniemówiłam. Serce podeszło mi do gardła. Dominic naprawdę potrafił być przerażający, zwłaszcza gdy wygląda jak płatny morderca.
- N-nie – jęknęłam, czując jak latarnia wbija mi się w plecy.
Dominic rzucił mi przelotne spojrzenie i sięgnął po coś do kieszeni. Na pewno po nóż, albo pistolet, albo…
- Zrobię co zechcesz, tylko nie rób mi krzywdy! – pisnęłam cienko, rzucając się na ziemię i zakrywając głowę dłońmi.
- C-co? – zawołał Dom, nachylając się nade mną – Wstawaj idiotko!
Zanim się zorientowałam, Dominic chwycił mnie pod pachy i postawił mnie z powrotem pod latarnią. – To… ty nie chcesz … - zająknęłam się.
- Czy ty myślałaś… Jezu Chryste! – krzyknął i wybuchnął śmiechem.
Poczułam ogromną ulgę, widząc jak Dominic łapie się za brzuch, zaśmiewając się do łez.
- Naprawdę jesteś idiotką, idiotko – wydusił z siebie w końcu.
- Ej, sorry, ale miałam prawo się przestraszyć. – mruknęłam.
- Oczywiście – zaśmiał się i spojrzał na mnie podejrzliwie – Boisz się mnie?
- Nie – odparłam pewnie.
- A teraz ? – zapytał, opierając się ręką tuż nad moją głową.
- Nie – rzuciłam z obojętnością i zdobyłam się na mały uśmiech.
- To może teraz? – uśmiechnął się Dominic, pochylając się nade mną tak, że prawie stykaliśmy się czołami. Wciągnęłam mocno powietrze, czując zapach jego dezodorantu i żelu do ciała. Kojarzyłam skądś ten zapach, nie potrafiłam tylko powiedzieć skąd.
- Nie – szepnęłam.
- To dobrze – mruknął brunet, pochylając się niżej. Wstrzymałam oddech, nie wiedząc co robić.
- No, na nas już pora – uśmiechnął się nagle Dominic i się odsunął.
Spuściłam wzrok, zdając sobie sprawę że… byłam rozczarowana.
- Chodź, mała. – uśmiechnął się Dom i znów sięgnął do kieszeni. Tym razem zachowałam resztki zdrowego rozsądku i dumy, i nie rzuciłam się na ziemię. Dominic wyciągnął paczkę papierosów i wysunął ją w moją stronę.
- Chcesz? – zapytał, grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu zapalniczki. Pokręciłam przecząco głową, odsuwając jego rękę. Dominic wzruszył ramionami i wsunął papierosa do ust, drugą ręką go odpalając.
Ku mojemu zdziwieniu, papieros nie śmierdział tytoniem i nikotyną, pachniał… dziwnie. Wolałam jednak nie pytać co to takiego.
- Słuchaj, Dominic, doceniam że mnie porwałeś i próbujesz wciągnąć w palenie, ale naprawdę muszę już wracać – powiedziałam w końcu.
- Matko, ale ty dramatyzujesz, dziewczyno! – westchnął ciężko Dom.
- Nie dramatyzuje, tylko stwierdzam fakt.
- To przestań. Obiecuję że niedługo cię odwiozę. A teraz chodź – uśmiechnął się, wypuszczając dym z płuc.
- Daniel pewnie się zamartwia – powiedziałam. Dominic znowu westchnął i wyciągnął z kieszeni telefon.
- Zadzwoń do niego, no, już – rzucił, wciskając mi telefon do ręki.
- I co mam mu powiedzieć? – zapytałam niepewnie, wybierając numer brata.
- Że wpadłaś akurat na jakąś starą przyjaciółkę i ją odprowadzasz, bo dawno się nie widziałyście. Wymyślisz coś. – uśmiechnął się.
Przyłożyłam słuchawkę do ucha, czekając aż Daniel odbierze. Miałam nadzieję że nie jest bardzo zły.
- Daniel?
- Boże Święty, Brooklyn!! Gdzie ty jesteś?! Co się stało?! Zszedłem na dół żeby zobaczyć jak ci idzie a ciebie nie ma! Brooklyn! Mówię do ciebie ! – darł się Daniel do telefonu. Skrzywiłam się nieznacznie.
- Dan, dasz mi coś powiedzieć? – zapytałam spokojnie.
- Nie! Tak! Nie! Brooklyn!
- Uspokój się, dobrze? – poprosiłam – Na dole wpadłam na Mary, pamiętasz ją, prawda?
- To ta z pasemkami? – dopytywał podejrzliwie.
- Tak, ta. No więc spotkałam ją na dole i jakoś tak się zagadałyśmy i tak wyszło że ją odprowadzam.
- Powinnaś zadzwonić od razu. – mruknął niezadowolony, ale z wyraźną ulgą. – Kiedy wrócisz?
Zauważyłam że Dom na migi pokazuje mi że za jakieś 3 godziny.
- Zadzwonię jak będę wracać, dobrze?
- Dobrze. Ale jutro masz szkołę, więc masz być przed 23. Jasne?
- Jak słoneczko – rzuciłam, rozłączając się. Było mi wstyd bo okłamałam jedynego brata… I to przez jakiegoś obcego chłopaka. To wydawało się gorsze niż sam fakt że jestem na Bronx’ie.
- I co, było tak źle? – Dominic szturchnął mnie w bok.
- Tak. Nie podoba mi się to że okłamuję brata.
- To nie było kłamstwo. Przynajmniej nie do końca. Wyluzuj, królewno.
- Przestań tak mnie nazywać! Co ja tu w ogóle robię! – jęknęłam, łapiąc się za głowę. – Przecież ja cię w ogóle nie znam!
- Więc to idealna okazja żeby poznać – uśmiechnął się przebiegle.
- A nie pomyślałeś czasem że może ja wcale nie chcę cię poznawać?! – krzyknęłam , dźgając go palcem w pierś.
- W takim razie po co ze mną jechałaś? I czemu niemal pozwoliłaś mi się pocałować? – zapytał z bezczelnym uśmiechem.
- Że niby na co ci pozwoliłam? Nie pocałowałabym cię gdybyś był ostatnią kanalią na świecie! – warknęłam pogardliwie i z ulgą zauważyłam nadjeżdżający autobus.
- Więc teraz jestem kanalią, tak? – zapytał z nagłą powagą – Bo co, bo ci uratowałem twoją seksowną dupę w zeszły piątek? Najmocniej przepraszam, królewno, więcej tego nie zrobię. – powiedział lodowatym tonem i ruszył przed siebie. Nie wiedziałam co robić, biec za chłopakiem czy jechać do domu.
Gdy tylko autobus zatrzymał się na przystanku, wsiadłam, nawet nie odwracając się za siebie.
[…]
Wtorek, 11:25
- Jasne, mi pasuje. Ale Ethan będzie chciał iść z nami jeśli się dowie – Scarlett teatralnie wywróciła oczami, podpierając się pod boki. Obie wiedziałyśmy jak to jest mieć starszych braci, nawet jeżeli tak jak w przypadku Scarlett i Ethana jest to różnica kilku minut.
- To niech idzie, będzie zabawniej. – powiedziałam po krótkim namyśle. We trójkę zawsze raźniej.
- Jesteś pewna? – Scarlett wydawała się nieco sceptyczna dla tego pomysłu – Czy może chodzi o to żeby pobyć trochę z moim bratem?
- Jestem pewna – prychnęłam, puszczając ostatnią uwagę mimo uszu. Lubiłam Ethana, bo znałam go już dość długo, był jak kolejny starszy brat. I tyle. Żadnych gorących romansów.
- To zaraz po lekcjach? – upewniła się, pakując rzeczy do torby.
- Tak. O ile się nie mylę to teraz razem kończymy. – uśmiechnęłam się na samą myśl o wcześniejszym skończeniu lekcji. Dziś odwołali nam dwie godziny historii, bo nie mieli nauczyciela na zastępstwo – nasza nauczycielka, Pani West, była w zaawansowanej ciąży i nawet nie mieściła się już za biurkiem.
- Do zobaczenia – rzuciła Scarlett, odchodząc w kierunku sali gimnastycznej. Ja miałam teraz biologię.
Zadzwonił dzwonek, więc szybko zamknęłam swoją szafkę i ruszyłam do pracowni na pierwszym piętrze. Akurat wchodziliśmy do sali gdy wbiegłam na korytarz.
- Hej Tess – przywitałam się z przyjaciółką, zajmując miejsce obok niej. Tylko 45 minut.
- Ładne buty – Tess uśmiechnęła się z zazdrością, uważnie oglądając moje białe szpilki.
- Prawda? To nowa kolekcja – pochwaliłam się, kręcąc nogą żeby mogła je zobaczyć w pełnej okazałości.
- Mi mama obiecała nową torebkę. Z Paryża. – Tess dumnie wypięła pierś do przodu.
Mama Tess kilka razy w miesiącu latała do Paryża lub Mediolanu w poszukiwaniu nowych rzeczy dla siebie i Tess. Nie powiem, trochę jej zazdrościłam, ale nie mogłam narzekać, bo Dan robił wszystko co mógł żebym miała same najlepsze rzeczy. Był najlepszym bratem na świecie.
- Koniecznie musisz mi ją pokazać. Może wybierzemy się w sobotę na zakupy? Ostatnio widziałam boską sukienkę w salonie Prady, droga, ale warta swojej ceny – rozmarzyłam się, planując kolejne zakupy.
- No pewnie! W końcu do nowej torebki dobrze by wyglądały jakieś nowe buty ! – Tess zupełnie już się wkręciła w temat zakupów.
- Czy ja wam czasem nie przeszkadzam? – obok nas stał profesor.
- Nie, skąd. Przepraszamy – zarumieniłam się, spuszczając wzrok.
- Skupcie się – pouczył nas i wrócił do biurka. Nawet nie zauważyłam że podał już temat i omawiamy kolejną komórkę, tym razem zwierzęcą.
Nagle poczułam wibracje telefonu. O matko…
No hej królewno :D Wszystko w porządku? Brat się nie czepiał?
Czy on nigdy nie odpuszcza?
Nigdy się nie poddajesz, co? Mój brat się nie czepia, on się martwi.
Wsunęłam telefon do piórnika, miałam przeczucie że dostanę jeszcze parę wiadomości.
- Z kim piszesz? – wyszeptała Tess, pochylając się w moją stronę.
- Z nikim – mruknęłam, sprawdzając skrzynkę. 1 nowa wiadomość.
Dobra dobra ;p Mam dla ciebie niespodziankę >.<
O nie, tylko nie to… Nienawidzę tych jego niespodzianek… Zdążył mi zrobić dopiero jedną, a ja już mam dość.
B: Znowu? Nie mam czasu na głupoty.
D: Ouu, Brooklyn jest rozchwytywana xD Spodoba ci się, zobaczysz ^^
B: Kiedy i gdzie. Serio nie mam ochoty na kolejne takie wyjście jak wczoraj.
D: W piątek. Będę po ciebie o 18, bratu powiedz że wrócisz w sobotę po południu.
B: Chyba oszalałeś! Nie ma mowy!
D: Nie bądź taka. Mówię ci że nie pożałujesz :P Troszkę zaufania, królewno!
B: Ale przecież JA CIĘ NIE ZNAM!!
D: NO TO POZNASZ ^^
Tę uroczą konwersację przerwała Tess, zezująca do mojego piórnika, który szybko zamknęłam.
- Królewno? – syknęła podejrzliwie, sięgając do niego. Odruchowo strzeliłam ją po łapie.
- Oj daj spokój… - mruknęłam obojętnie.
- To ten chłopak! – pisnęła z ekscytacją, nagle doznając olśnienia. Trzepnęłam ją w ramie, szybko ją uciszając.
- Cicho bądź wariatko!
- Jak mogłaś mi nie powiedzieć! – zbulwersowała się Tess, chociaż widziałam jak strasznie była podekscytowana. – Macie randkę?
- Nie! – zaprzeczyłam szybko – Ja go nawet nie znam!
- No to masz idealną okazję żeby poznać! – cieszyła się – No weź, gość mówi do ciebie „królewno”!
- Bo to kretyn! Jest psychiczny i nienormalny, to jakiś pedofil z manią mniejszości!
- Lubisz go, co? – Tess przechyliła figlarnie głowę, przyglądając mi się z ciekawością.
- Nie lubię! – warknęłam, odwracając się od niej. Widziałam jak mój piórnik zaczyna drżeć, kolejna wiadomość. Zerknęłam czy Tess patrzy i wyjęłam telefon, kładąc go na kolanach.
Królewno?
Dupek. Kto mu dał prawo do nazywania mnie „królewną”?!
Czego chcesz?! Nigdzie z tobą nie idę koniec kropka! Nie będę okłamywać brata!
Co on sobie w ogóle myśli? Że kim on dla mnie jest?! Że wymknę się z domu?! Że będę okłamywać brata?! Co za dupek! Przecież ja go do cholery nie znam! I wcale nie mam ochoty poznawać!
Idziesz, nawet jeśli o tym nie wiesz. A wiesz czemu? Bo jestem cholernie seksowny, i doskonale o tym wiesz. Nawet nie zaprzeczaj, widziałem jak gapisz się na mój tyłek.
- Dupek! – krzyknęłam, zrywając się z krzesła. Natychmiast zamarłam, zakrywając dłonią usta.
- Panno Wild! – oburzył się profesor.
- Przepraszam – mruknęłam, siadając. Czułam że jestem cała czerwona.
Kolejna wibracja.
Masz cudowny głos gdy się tak denerwujesz, królewno.
Natychmiast uniosłam głowę, rozglądając się dookoła. Nie usłyszałby z dworu, więc…
- Przepraszam, czy mogę iść do toalety? – zapytałam, podchodząc do biurka nauczyciela.
- Byle szybko – mruknął niechętnie.
Biegiem wypadłam z klasy, rozglądając się po korytarzu. Pusty. Szybko ruszyłam do głównego korytarza, lecz gdy tylko dotarłam do zakrętu, czyjeś ramiona oplotły mnie w pasie i uniosły w powietrzu.
- Nie krzycz – zachichotał wprost do mojego ucha nie kto inny jak Dominic.
- Co ty tu robisz! – syknęłam, próbując się oswobodzić.
- Chciałem cię zobaczyć, królewno – uśmiechnął się, puszczając mnie wolno.
- Ty jesteś chory. – mruknęłam, zakładając ręce na piersiach.
- Przesadzasz. Jaką masz lekcję? – zapytał, opierając się o ścianę.
- Biologię, z której mnie wyciągnąłeś.
- To nic nie tracisz – zaśmiał się – A tak generalnie, to idziemy na kawę. Lekcja zaraz się skończy.
- Nigdzie nie idę! Mam rzeczy w klasie! – zaprotestowałam.
- Tess je weźmie – uśmiechnął się, wyciągając telefon i pokazując mi wyświetlacz.
D: Weźmiesz rzeczy Brooklyn?
B: Jasne, kochasiu ^^
Zamorduję ją, no po prostu zamorduję. Po pierwsze dlatego że spiskuje z tym pajacem, po drugie dlatego że czyta moje wiadomości!
- Chodź – Dominic pociągnął mnie za rękę, prowadząc do szkolnej kawiarni.
- Co ci zamówić? – zapytał, przeglądając ofertę.
- Nic. Sama mogę sobie zamówić – mruknęłam. Jestem kobietą niezależną, nie musi kupować mi kawy.
- Masz portfel w torbie. Co chcesz? – zapytał ponownie.
- Karmelowe Cappuccino z mlekiem – powiedziałam w końcu.
- To co chciała i małą czarną – rzucił z uśmiechem Dominic, przyprawiając starszą kobietę stojącą za ladą o palpitacje serca. Miał rozbrajający uśmiech, to mu muszę przyznać.
Dominic wziął nasze kawy i postawił na najbliższym stoliku.
- Dzięki – powiedziałam, próbując kawy. Była taka jaką lubię – nie za słodka, nie za gorzka.
- Proszę bardzo, królewno. To co, przemyślałaś ten piątek?
- Jeszcze nie. Słuchaj, doceniam to wszystko, ale nie chcę okłamywać brata.
- Rozumiem. Ale jesteś mi coś winna – wytknął mi, kręcąc swoim kubkiem kawy.
- Nie prawda. Wczoraj z tobą wyszłam – przypomniałam.
- I sobie poszłaś jak byliśmy w połowie drogi.
- Nie przesadzaj – mruknęłam, rumieniąc się.
- Nie przesadzam, królewno. Nie ma dyskusji, w piątek idziesz ze mną na imprezę.
- Nie mogę, nie dociera do ciebie? Brat by mnie zabił – jęknęłam zrezygnowana.
- No to musiałbym cię pomścić – Dominic wzruszył obojętnie ramionami i dopił swoją kawę.
Wkurzało mnie że nawet mówiąc coś tak dziwnie słodkiego, był tak obojętny. Jakby na co dzień mordował czyiś braci…
- Obiecałeś mi wczoraj że jeżeli z tobą pójdę to dasz mi spokój – przypomniałam z triumfalnym uśmiechem.
- Ale teraz postawiłem ci kawę – uśmiechnął się złośliwie – Jesteś mi coś winna.
- Ale ja wcale nie chciałam! – oburzyłam się.
- Za późno – roześmiał się chłopak. – W piątek idziesz ze mną czy ci się to podoba czy nie.
- Może frytki do tego? – zapytałam, unosząc prawą brew.
- Nie. Taka prośba, załóż coś … - zrobił nieporadny ruch rękę – mniej poważnego.
- Masz dość wypaczone wyobrażenie o modzie… - stwierdziłam, odstawiając kawę na stolik.
- Być może, ale wyglądasz jak moja matka – prychnął, lustrując mnie wzrokiem. Dużo mnie kosztowało żeby nie strzelić go w twarz, gdy jego wzrok bezczelnie zatrzymał się na moim dekolcie.
- Za to ty jesteś dupkiem – powiedziałam, wstając. Akurat zadzwonił dzwonek.
- Mogę być kimkolwiek zechcesz, królewno, ale mojej dupkowatej strony naprawdę wolałabyś nie poznawać.
- Ty jesteś chory – prychnęłam, szturchając go w bok.
- Dziękuję – uśmiechnął się i objął mnie w pasie.
- Precz z łapami – syknęłam, strącając jego rękę. Dominic się roześmiał, a ja zapragnęłam go zabić.
Nagle naprzeciwko nas zjawiła się Tess z moją torbą.
- Cześć ! - uśmiechnęła się głupawo, rzucając mi torbę.
- Hej mała - Dom puścił jej oczko, ponownie obejmując mnie w talii.
- Zrób to jeszcze raz, a przysięgam że cię strzelę! - warknęłam, odpychając go od siebie.
- Brook! - syknęła Tess, szturchając mnie gdzie popadnie - No jak ty się zachowujesz!
- Nie musisz mi matkować - jęknęłam - A teraz przepraszam was oboje, ale jestem umówiona! - powiedziałam z wyższością, mijając Tess i Doma i ruszając w stronę czekającej Scarlett.
- Idziemy? - zapytałam z uśmiechem.
- Jasne. O, patrz, Ethan już idzie - powiedziała Scarlett. Faktycznie, Ethan już biegł w naszą stronę.
- Hej Brooklyn! - chłopak wziął mnie w ramiona i okręcił się dookoła, za co zarobił buziaka w policzek. Kątem oka zerknęłam na Dominica - był czerwony jak burak i trząsł się z wściekłości.
Z uśmiechem puściłam mu oczko i pociągnęłam Ethana i jego siostrę w stronę wyjścia, prosto do Starbucksa.
~*~
I jak, podoba się? Mi bardzo *^* Dłuugi, dużo dłuższy niż na drugim blogu, ale tu miałam więcej weny :3
Następny też jakoś za dwa tygodnie :> Mam nadzieję że wytrzymacie :)
Czytam / Doceniam = Komentuję