czwartek, 6 marca 2014

Prolog

- Mamo, nie ! – krzyknęłam cienko, rzucając się biegiem przed siebie. Zanim zdążyłam pokonać choćby metr, czyjeś silne ręce złapały mnie w pasie, ciągnąc w tył. Matka nieprzytomnie odwróciła głowę w naszą stronę, posyłając nam blady uśmiech. Zamarłam, widząc srebrny pistolet w jej ręce.
Poczułam jak jedna dłoń mnie puszcza, kierując się w stronę mojej twarzy, aby zasłonić mi oczy. Spóźniła się ledwie o ułamek sekundy.
Jednak ten jeden ułamek sekundy wystarczył, by rozległ się huk i mama z krwawą raną na piersi padła na podłogę.
- Mamusiu! – pisnęłam, czując łzy płynące po moich policzkach. Rzucałam się w ramionach Daniela, lecz on tylko mocno mnie trzymał, wyciągając mnie z domu.
- Brook, nie patrz – usłyszałam jego błagalny ton. Brat uniósł mnie nad ziemię i chwilę potem poczułam zimny wiatr owiewający moje ciało.
Gdy Daniel w końcu postawił mnie na trawie, sama rzuciłam się w jego ramiona, szukając schronienia i pocieszenia.
- Będzie dobrze Brook.. przysięgam że nie pozwolę nas rozdzielić – wyszeptał, próbując zapanować nad głosem.
Usłyszałam wycie policyjnych syren na końcu ulicy i zaczęłam płakać jeszcze bardziej.
- Da-Daniel… - załkałam rozpaczliwie, łapiąc się go kurczowo.
- Jestem tu kochanie, jestem – poczułam jak jego duża, ciepła dłoń gładzi mnie po głowie. Dłoń, której zawsze tak mocno się trzymałam, chodząc z nim na spacery, dłoń która zawsze ocierała mi łzy gdy zdarłam sobie kolano… Daniel zawsze był dla mnie mamą i tatą w jednym, bo ojciec odszedł od nas gdy byłam jeszcze mała, a mama… Jej nigdy nie było. Liczyła się tylko praca.
Jak przez mgłę pamiętam, jak podeszła do nas oschła policjantka, zadając głupie pytania, typu „Jak się nazywacie?”, „ Kim jest kobieta w środku?”, „Co się stało?”.
Daniel w pewnej chwili wskazał na radiowóz.
- Jedziemy na wycieczkę Brook. – uśmiechnął się pocieszająco.
Jechaliśmy w milczeniu, widziałam jak mój brat próbował maskować strach.
Słyszałam jak kobieta rozmawiająca z Danielem obiecuje że nas nie rozdzielą. Że wszystko będzie w porządku, tylko musimy powiedzieć co się stało.
Daniel posadził mnie na zimnym, plastikowym fotelu i klęknął przede mną.
- Poczekaj tu Brooklyn. Za chwilę wrócę, dobrze? – powiedział ze łzami w oczach. Gdy skinęłam głową, Daniel wstał i wszedł do jakiegoś pomieszczenia z policjantką.
Mimo że byłam już zmęczona, ostrożnie wstałam i na palcach podeszłam do drzwi. Były uchylone.
-.. jakaś rodzina? – usłyszałam głos policjantki.
- Nie. Żadnej. Nie znamy ojca, a ze strony matki wszyscy umarli.
- Przykro mi. Wiesz że nie mamy wyjścia, musimy umieścić was w placówce wychowawczej.
- Jestem prawie pełnoletni. Za trzy miesiące skończę 18 lat. – odparł zdenerwowanym tonem Daniel.
- Za trzy miesiące. Do tego czasu twoja siostra musi być pod opieką dorosłych. Wiem że doskonale byś się nią zajął, tego nie kwestionuję – dodała szybko – Ale takie są procedury. Pomyśl, jakaś babcia, ciocia? Ktokolwiek kto mógłby się wami zająć?
- Nie… Raczej nie… - zamilkł a ja wstrzymałam oddech. Teraz nawet najlżejszy oddech mógł zdradzić moją obecność. Z przerażeniem przysłuchiwałam się ich rozmowie.
- A ze strony ojca nikogo nigdy nie poznaliście? Może uda nam się znaleźć jakiś dziadków lub rodzeństwo ojca.
- Nie mam pojęcia, rozumie pani? – warknął Daniel, krążąc po pokoju w te i z powrotem.
- Poproszę o nazwisko pana ojca, panie Wild.
- Smith. Jeremy Smith. – odparł obojętnym tonem.
- Zrobimy co w naszej mocy żeby kogoś odnaleźć. – zapewniła kobieta. Daniel usiadł i schował twarz w dłoniach. Zapadła ciężka do wytrzymania cisza.
- Ile lat ma pańska siostra? – zapytała w końcu funkcjonariuszka.
- 11. – mruknął.
- W takim razie powinna wytrzymać te kilka miesięcy dopóki będzie mogła z panem zamieszkać.
- Chyba pani żartuje. – prychnął pogardliwie mój brat i usiadł naprzeciw kobiety, plecami do mnie..
- Brooklyn właśnie była świadkiem samobójstwa własnej matki. –Policjantka posłała mojemu bratu pokrzepiający uśmiech.– Wychowanie jej nie będzie teraz łatwe.
- Wiem o tym… - mruknął.
- Dlatego nalegam aby zgodził się pan na tymczasowe umieszczenie jej w naszej placówce, gwarantuję panu że będzie tam miała dobrą opiekę specjalistów.
- Jeżeli sądzi pani że to dla niej teraz najlepsze... -  natychmiast odsunęłam się od drzwi, nie chcąc słyszeć dalszej rozmowy.  
Jak oparzona cofnęłam się w głąb korytarza, nie mogąc uwierzyć w to co usłyszałam. Poczułam łzy napływające mi do oczu. Nie płakałam z powodu mamy – oczywiście że było mi przykro, ale tak naprawdę nigdy jej nie poznałam. Wychodziła bladym świtem i wracała gdy już spałam, płakałam, bo osoba której ufałam najbardziej na świecie, i która jeszcze godzinę temu obiecywała że nas nie rozdzielą, pozwalała mnie zabrać.
Starałam się nie myśleć o tym w ten sposób, co było jeszcze gorsze. Przecież to oczywiste że Dan nie potrzebowałby teraz głupiej smarkuli na utrzymaniu…
Pozwoliłam łzom swobodnie spływać po moich policzkach, podczas gdy nogi zaprowadziły mnie z powrotem na krzesło.
Więc tak się skończy dzisiejszy dzień. W domu dziecka.
Gwałtownym ruchem poderwałam się z krzesła. Nie pozwolę na to. Nie dam się zamknąć w jakimś przytułku dla bezdomnych dzieciaków. Zdecydowanym krokiem ruszyłam wzdłuż korytarza, kierując się do wyjścia najszybciej jak to możliwe, bez wzbudzania niepotrzebnego zainteresowania.
Brooklyn o tej porze dnia, właściwie już nocy, przypominał miasto duchów. Ulice świeciły pustkami, przechodnie którzy zwykle zajmowali cały chodnik i jeszcze część ulicy teraz chowali się w domach.
Nieoficjalnie, po zmroku zapadała godzina policyjna w całej dzielnicy i kilku sąsiednich. Jeśli już jakaś zbłąkana dusza pojawiała się na horyzoncie, to niemal biegiem szła przed siebie z nisko spuszczoną głową .
Mimo ogólnej paniki, nie czułam strachu manewrując między ciemnymi uliczkami Brooklynu, w poszukiwaniu stacji metra.
Jeżeli się ulotnię, brat już nie będzie musiał się dłużej o mnie martwić.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
….
- Jeżeli sądzi pani że to dla niej teraz najlepsze… - starałem się brzmieć spokojnie – To jest pani w pieprzonym błędzie. Odseparowanie jej od jedynej bliskiej osoby, jest debilizmem w tej sytuacji.
- Panie Wild, nalegam aby się pan uspokoił…
- Nie będę do cholery spokojny! – wrzasnąłem wściekły – Nie pozwolę wam jej zabrać, rozumie pani?!
- Panie Wild! – policjantka podniosła się i spojrzała na mnie z dumą – Rozmawia pan z funkcjonariuszem państwowym, jeżeli się pan w tej chwili nie uspokoi, umieszczę pana w areszcie.
Zrobiłem kilka wdechów, starając się zgasić emocje mną targające.
- Dobrze. W porządku. – odparłem spokojniejszym tonem. – Ale nie pozwolę nas rozdzielić. Ona ma tylko mnie.
Policjantka ponownie usiadła, wskazując abym zrobił to samo. Gdy zająłem miejsce naprzeciwko niej, przyłożyła dłoń do czoła, wydawała się zmęczona tą rozmową.
- Niech będzie – westchnęła w końcu – Może pan zostać opiekunem siostry, ale podkreślam że jest to tymczasowe. Będziecie pod stałym nadzorem opieki społecznej. To teraz ich problem, nie nasz. Ale jeżeli zauważą cokolwiek, co im nie podpasuje, z miejsca odbiorą panu siostrę, rozumie pan?
- Tak – poczułem jakby ogromny kamień spadł mi z serca.
Nagle drzwi od pokoju z hukiem uderzyły o ścianę, stała w nich starsza kobieta z wyrazem przerażenia na twarzy.
- Dziewczynka zniknęła – wysapała ciężko. Poderwałem się z krzesła i nie zwracając uwagi na zmobilizowanych gliniarzy wybiegłem z budynku.
- Brook! – wrzasnąłem przerażony. Nie mogła odejść daleko, nie mogła…
Niewiele myśląc ruszyłem w przypadkowym kierunku, wciąż wołając siostrę. Serce biło mi jak oszalałe, nie chciałem nawet dopuścić do siebie myśli że coś mogłoby się jej stać.. Mimo to w mojej głowie pojawiały się coraz mroczniejsze obrazy.
- Brooklyn! – krzyknąłem z desperacją. Kluczyłem między blokami, szukając najdrobniejszego znaku o tym że tędy przechodziła.
Wyobrażałem sobie jak Brook musi się teraz czuć. Sama, nocą w wielkim mieście… Moja maleńka siostrzyczka… 
Biegłem przed siebie, rozglądając się na wszystkie strony, gdy nagle coś przykuło moją uwagę w bocznej alejce. Zatrzymałem się, próbując wypatrzeć cokolwiek w ciemności.
Uważnie nasłuchując, wszedłem w jak się okazało ślepy zaułek.
Nagle usłyszałem cichy płacz, natychmiast się odwróciłem i nogi odmówiły mi posłuszeństwa z ulgi. Opadłem na kolana przed trzęsącą się z zimna i strachu drobną postacią.
- Brooklyn.. –jęknąłem, przygarniając dziewczynkę do siebie.
- Zostaw mnie – zapłakała, odpychając się ode mnie małymi piąstkami.
- Przestań, Brook. Wracajmy do domu. – poprosiłem.
- Nigdzie z tobą nie idę! – krzyknęła, wycierając łzy z twarzy – Nie pójdę do domu dziecka!
- Kochanie, o czym ty mówisz? – zapytałem zszokowany.
- Nie chcesz mnie… - załkała i rozpłakała się ponownie. – Tak powiedziałeś tej pani…
Wtedy do mnie dotarło – mała musiała podsłuchiwać, i najwyraźniej usłyszała nieodpowiedni fragment.
- Brook, przysięgam że za nic bym cię im nie oddał. Słyszysz? Spójrz na mnie – delikatnie potrząsnąłem siostrą, aż ta w końcu podniosła na mnie zaczerwienione oczy.
- Kłamiesz. – mruknęła nieprzekonana.
- Nie kłamię. Nigdy bym cię nie okłamał. Jesteś moją małą siostrą, za nic w świecie bym cię nie oddał.
Brook zamilkła, jakby oceniając sytuację. W końcu po prostu zarzuciła mi ręce na szyję, wczepiając się we mnie jak małpka. Wstałem i ruszyłem z nią w stronę domu. Nie ma potrzeby znowu jechać na komisariat.
Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer policjantki która nas obsługiwała.
- Brook jest ze mną, jedziemy do domu. Jest zmęczona, ale nic jej nie jest. Dobranoc – rozłączyłem się zanim kobieta zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.
Gdy wsiadłem z małą Brook do autobusu, ta już spała w moich ramionach. Dopiero w domu, gdy ułożyłem ją w jej łóżeczku zaczęła się budzić.
- Daniel… - wymamrotała sennie.
- Jestem, księżniczko. Śpij – pogłaskałem siostrę po głowie.
- Powiedz mamusi że ją kocham – wyszeptała, odwracając się na bok.
- Powiem – powiedziałem niemal niedosłyszalnie, wychodząc z jej pokoju.
Dopiero teraz pozwoliłem kilku łzom wypłynąć z moich oczu.
Zanim urodziła się Brook, mama była inna. Często była w domu, bawiła się ze mną, chodziła na lody… Po prostu była mamą. Zawsze na dobranoc siadała obok mojego łóżka i opowiadała mi wymyślne historie o smokach, księżniczkach i rycerzach ratujących je z opresji. Ale po urodzeniu Brooklyn… Po miesiącu wróciła do pracy. Zamieszkała w niej. W naszym domu ciągle przewijały się jakieś nianie lub mamki, dziadkowie również byli zbyt zapracowani by pomóc mamie, potem umarli.
Brook prawie nie spędzała czasu z matką. Od poniedziałku do piątku mama pracowała od samego rana aż do nocy – wychodziła gdy spaliśmy i wracała gdy już spaliśmy. W weekendy też częściej jej nie było niż była – ciągle chodziła do jakiś klubów z koleżankami.
A teraz odeszła. Zostawiła mnie i Brooklyn samych. I sami będziemy musieli sobie poradzić. 


                                                                             ~*~


Mam zaszczyt oficjalnie powitać was na moim nowym ( KOLEJNYM ) blogu :) Jest to poprawiona wersja mojego starego opowiadania, które zaczęłam pisać jako 13-latka. Poprawiłam to i owo w historii, i tak oto powstały Two different worlds. 
Odnośnie bloga, najważniejsze informacje :
~ Wszelkie prawa autorskie są moje - kopiowanie tekstu lub szablonu* surowo zabronione.
~ Występują wulgaryzmy ( jeżeli komuś nie odpowiada forma przekazu - droga wolna )
~ W przyszłości będą się pojawiały sceny +18  ( nie będą one opisane w sposób chamski i prostacki, bo sama czegoś takiego nie ścierpię )
~ Każdy czyta na własną odpowiedzialność, w moim opowiadaniu broń Boże nie zachęcam nikogo do łamania prawa/używek. Po prostu taka jest fabuła i tyle.
Z serii OGŁOSZENIA PARAFIALNE, to chyba tyle.
Mam do was gorącą prośbę - jeżeli przeczytaliście Prolog i macie zamiar przeczytać Chapter 1, bardzo proszę żebyście zostawili po sobie komentarz :) Jedno słowo, emotikonę, cokolwiek. Będzie to dla mnie sygnał że komuś się podoba :)
Pozdrawiam was serdecznie :**
S.J.



* szablon - wykonałam go w całości sama, grafikę jak i kod CSS

6 komentarzy:

  1. No to moja kochana...
    Brooklyn na brooklynie? Okeej :) powiem ci, że jest ten prolog zajebisty. No ale mnie to sie wszystko podoba xD i bohaterowie... no mało ich, ale pewnie przybędą z czasem. Pokochałam Daniela już jejku słodziaczek no cukier normalnie ^^ albo czekolada (uwielbiam obie te dwie rzeczy) ;p no to kiedy CHAPTER 1? A mówiłam ci już ze zajebisty szablon? Nie przypominam sobie wiec zajebisty! Uwielbiam wulgaryzmy, sceny +18 , łamanie prawa i wgl używki wiec nie moge sie juz doczekać takich momentów. Zastanawia mnie czemu mama brook tak postąpiła. Licze w przyszłosci na wyjaśnienie :)) a mowilam ze kocham Daniela??? Bo go kocham <3
    No dobra to kiedy nastepny, czekam gorąco. ;]
    Pozdrowionka
    me

    OdpowiedzUsuń
  2. <3 świetny prolog ;) wstawisz kiedyś link do twoich innych blogów? chętnie poczytam ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Oznaczony jako "Hope Florence" ;3 hope-florence-story.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Chcesz tylko jeden znak, by się dowiedzieć, czy mi się podoba Twoje opowiadanie?
    Ok. No to łap: <3
    Bardzo fajnie się rozpoczyna. Co fakt, widniały niekiedy błędy: czasem zabrakło przecinka i robisz klasyczny błąd w dialogach (więcej info mogę Ci udzielić mailowo, lub w wiadomości prywatnej). Reszta? Jak najbardziej w porządku, choć była jedna, śmieszna literówka: ,,Gdy siknęłam głową" - tak, siknęłam. Głowa siusiu zrobiła xD
    Ale wiem, że miało być skinęłam :D
    Pomysł na opowiadanie obiecująco się zapowiada i się cieszę, że zgłosiłaś swój blog do udostępnienia, informując mnie o tak zajebistej historii.
    Cóż, na razie słodzić Ci nie będę, bo nie mogę się doczekać ciągu dalszego, więc lecę!
    Weny życzę i mam nadzieję, że długo nie będę musiała czekać na następny rozdział! ( czytałam ostatni post, który napisałaś i zauważyłam duużą przerwę)
    Pozdrawiam
    Aleksji

    stanzaczytany@gmail.com
    http://facebook.com/StanZaczytany
    http://get-up-after-a-fall.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. O mój Boże! To jest genialne <3 bardzo mi się podoba... Czekam na następne :D

    OdpowiedzUsuń