poniedziałek, 23 czerwca 2014

Chapter 4

Po nocy spędzonej na oglądaniu durnych komedii, miałam już dość telewizji na następny miesiąc.
Collin był w porządku, ale nie mieliśmy wielu tematów do rozmowy, dlatego był dobrym kumplem tak, o, do oglądania filmów i rzucania w siebie czipsami.
Jednak dobrze się bawiłam, na pewno lepiej niż z pewnym panem o imieniu na "D"... Collin to prawdziwy gentelman, czego o Dominicu powiedzieć nie można. Nawet odwiózł mnie do domu!
Gdy tylko weszłam do domu, moją uwagę zwróciła dziwna, nienaturalna cisza jaka w nim panowała. W naszym mieszkaniu zwykle huczała muzyka, ewentualnie Dan próbował swoich sił na starej gitarze którą kiedyś dorwał na wyprzedaży garażowej u jednego z sąsiadów. Mój brat twierdził że ma talent, tylko że głęboko ukryty... Bardzo głęboko... W głębokiej głębi dna jego samego.
Właśnie, a gdzie w ogóle jest Daniel?!
- Dan! - zawołałam, rozglądając się po pokoju - Daniel!
Cisza, która mi odpowiedziała była nie do zniesienia. Kto jak kto, ale Daniel zawsze do mnie dzwonił uprzedzając swoje wyjście, więc to chyba normalne że się martwię...
Z westchnieniem wyjęłam telefon z kieszeni, machinalnie wbijając numer do brata, który notabene znałam na pamięć odkąd pamiętam. Dan zawsze mi powtarzał, że jeśli się gdzieś zgubię, mam wysępić od kogoś telefon i do niego dzwonić.
Po kilku bezskutecznych próbach nawiązania połączenia odłożyłam telefon na blat kuchenny.
Trzask.
Niemal podskoczyłam w miejscu, gdy usłyszałam znajome skrzypnięcie drzwi od swojej sypialni, serce po prostu podeszło mi do gardła.
Ktoś jest w naszym mieszkaniu. I to na pewno nie jest Daniel...
Drżąc na całym ciele chwyciłam kij baseballowy stojący w kącie, przygotowany specjalnie na taką sytuację i na miękkich nogach ruszyłam na przedpokój.
Drzwi były uchylone, a dałabym sobie rękę uciąć że gdy wchodziłam, były zamknięte.
Poczułam bolesny skurcz w żołądku i łzy przerażenia w oczach, kiedy kroczek za kroczkiem posuwałam się w stronę drzwi.
Gdy znalazłam się stosunkowo niedaleko nich, przylgnęłam płasko do równoległej ściany. Wzięłam głęboki wdech i lekko pchnęłam je stopą. Oprócz przeraźliwego skrzypnięcia, niczego nie usłyszałam.
Daj spokój Brooklyn! Nie jesteś małym dzieckiem ani durną laską z jakiegoś horroru! Nie będziesz tu odstawiać scen!
Poprawiłam uścisk na kiju i wzięłam głęboki wdech dokładnie w tej samej chwili gdy usłyszałam cichy oddech tuż obok siebie... Tuż za ścianą.
Uniosłam kij do góry i wyskoczyłam zza ściany, zamachując się najlepiej jak tylko potrafiłam.
Syknęłam gdy siła uderzenia zawibrowała w moich rękach a napastnik z głuchym jękiem padł na kolana, trzymając się za lewy bok.
- Popieprzyło cie?! - wrzasnął boleśnie włamywacz a ja zamarłam.
Co do...
- WYNOCHA Z MOJEGO DOMU! - krzyknęłam najgłośniej jak potrafiłam, czując że w środku mnie powstał wulkan tylko czekający na wybuch...
- Znokautowałaś mnie - mruknął żałośnie, wciąż trzymając się za bolące miejsce.
- Włamałeś się do mojego domu! - warknęłam, ponownie unosząc kij.
- Hola, hola! Spokojnie, mała! - chłopak szybko się odsunął a ja spojrzałam na niego spod zmrużonych powiek.
- Coś ty powiedział? - syknęłam, czując że trzęsę się z wściekłości.
- Spokojnie. Mała - powtórzył, a ja ponownie się zamachnęłam, tym razem celując w jego pusty łeb.
Dominic był przygotowany na taki obrót spraw, bo szybko skoczył w tył, gdy tylko kij z łoskotem uderzył o ścianę.
Krzyknęłam z bólu i natychmiast upuściłam kij, patrząc z przerażeniem na swoje zaczerwienione dłonie. Ból był palący, nigdy jeszcze nie czułam czegoś takiego. Dłonie dosłownie płonęły mi żywym ogniem...
- Wariatka... - mruknął Dominic, podchodząc do mnie i chwytając moje ręce. Kilka łez skapnęło mi na policzki, natychmiast wyrwałam mu dłoń.
- Pokaż! - nakazał tonem nie znoszącym sprzeciwu - Dojebałaś jak Chuck Norris chińczykowi, więc mogło ci się coś przesunąć albo złamać.
Z lekkim wahaniem podałam mu rękę którą delikatnie ujął.
- Wolałbym nie być tą ścianą... - mruknął do siebie, wciąż oglądając zaczerwienione miejsce.
- Trzeba było mnie nie prowokować - prychnęłam, dopiero teraz zauważając że w miejscu w które uderzył kij, posypał się tynk a farba odlazła eleganckim płatem.
- Kobieto, mogłaś mnie tym dziadostwem zabić! - oburzył się chłopak.
- To po co się włamałeś?! I mnie straszyłeś?!
- Nie włamałem się. Było otwarte, więc teoretycznie każdy mógł tu wejść jak do miejsca publicznego.
- No chyba cię ... Jak to było otwarte?!
- No normalnie. Drzwi, te takie drewniane co sie otwiera, były otwarte.
Serce znów zabiło mi dwa razy mocniej niż zwykle, szybko wyrwałam się z uścisku Dominica i znów pobiegłam do kuchni po swój telefon.
- Daniel przysięgam że cię zabiję jeśli nie oddzwonisz w przeciągu minuty! - zawołałam do poczty głosowej mojego brata.
- Niunia, ja nie chcę nic mówić, ale weź ty się napij meliski czy czegoś, bo cię do więzienia wsadzą za liczne morderstwa...
- Daj mi spokój - burknęłam, odwracając się do niego plecami. Teraz już zupełnie poważnie zaczynałam się martwić o Dana. Gdzie on się podziewa?
- Sorry, nie bij - prychnął chłopak, podchodząc do mnie.
- Wychodź - rzuciłam natychmiast, zanim zdążył choćby otworzyć usta.
- Co? - wydawał się dość zdezorientowany moim zachowaniem.
- Wychodzisz, pospiesz się. - popchnęłam go w kierunku drzwi, drugą ręką sprawdzając czy mam kluczyki w kieszeni.
- Ale po co?
- A co cię to interesuje?
- A tak poza tematem, to kim jest ten cały Daniel? - zapytał podejrzliwie Dominic, wchodząc za mną do windy.
- Jeśli zaraz się nie zamkniesz to cię strzelę - warknęłam, nerwowo przestępując z nogi na nogę.
- Nie strzelisz. Za bardzo boli cię rączka - uśmiechnął się cwaniacko i posłał mi całusa w powietrzu.
- Daniel to mój brat. - westchnęłam ciężko i zerknęłam na niego - Nie odbiera, zostawił drzwi otwarte... To jest zupełnie do niego nie podobne.
- Wiesz że popadasz w lekką paranoję? Może po prostu musiał szybko wyjść?
Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam nawet co, bo zdawałam sobie sprawę że Dominic może mieć rację.
- Słuchaj, ja... - zaczęłam, lecz urwałam gdy winda szarpnęła w miejscu.
- Pięknie - mruknął chłopak, podchodząc do panelu kontrolnego.
- Utknęliśmy tu?! - jęknęłam z rezygnacją.
- Tylko mi nie mów że masz klaustrofobię!
- Nie mam...
Dominic zaczął wciskać wszystkie możliwe guziki, w tym alarmowego wyjca.
- Przestań, to nic nie da - powiedziałam w końcu, gdy chłopak nie przestawał męczyć guzików.
- Zauważyłem - burknął i usiadł na podłodze, łapiąc mnie za rękę i sadzając obok siebie.
- Martwisz się o niego, prawda? - zapytał Dominic, gdy cisza stała się zbyt męcząca.
- Tak. To skomplikowane... - powiedziałam, odwracając wzrok. Nie lubiłam o tym opowiadać, nawet Tess nie wiedziała wszystkiego...
- Może zrozumiem. - zachęcał chłopak, dając do zrozumienia że mam mu powiedzieć co się dzieje.
- Mam tylko jego. Tylko Daniela... To jedyny stały fragment w moim życiu, wszystko inne... w końcu przemija...
- A co z rodzicami? - dopytywał, niemal nieświadomie klucząc po bardzo cienkim lodzie który w każdej chwili mógł pęknąć na milion kawałków, uwalniając wszystko co we mnie drzemie. Każdą łzę i nieprzespaną noc, gdy w dzieciństwie budziłam się z płaczem i biegłam do Daniela.
- Taty nie znam, a mama... Mama popełniła samobójstwo. Zostawiła nas zupełnie samych. - mimowolnie się uśmiechnęłam.
Mimo że pamiętałam ją jako ciepłą kobietę, tą samą która plotła moje włosy w dwa piękne warkocze, która robiła mi kakao w zimne wieczory, tą która była moją mamą, gardziłam nią. Gardziłam tchórzostwem jakie przez nią przemawiało. Tym że wolała uciec, ot tak. Zostawiła mnie i Dana, nie myśląc o tym jak sobie poradzimy, co się z nami stanie... Wtedy przestała być moją mamą.
- To musiało być dla was ciężkie - powiedział Dominic, obejmując mnie ramieniem.
Uniosłam w zdziwieniu brwi, ale szybko zrozumiałam swój błąd... Powiedziałam to wszystko na głos.
- Dlatego chyba bym nie przeżyła gdyby coś mu się stało - mruknęłam, znów czując łzy w oczach. Wizja świata bez mojego brata była zbyt przerażająca...
- Rozumiem cię, naprawdę. No, już, nie smuć się królewno - Dominic szturchnął mnie w bok.
- Nie mów do mnie królewno - prychnęłam, na co chłopak wyraźnie się rozpromienił.
- Ha! Udało mi się rozpalić w tobie rządzę krwi! - zawołał z triumfem w głosie.
- Uważaj, bo jak znajdę jakiś kij, to..
- To sobie nim zrobisz krzywdę, złotko. Nie umiesz się nim posługiwać - chłopak jakby dla potwierdzenia swoich słów podniósł moją rękę na wysokość moich oczu.
- Nie mądrzyj się tak - burknęłam naburmuszonym tonem.
- Nie mądrzyj się tak - pisnął skrzekliwie Dominic, robiąc przy tym głupie miny.
- Przestań! - zawołałam.
- Przeeestaaań! - pisnął, udając że zanosi się płaczem.
- Dominic!
- Dominic.. - westchnął tęsknie, robiąc rozmarzoną minę.
- Jesteś niemożliwy! - ku mojemu niezadowoleniu, zabrzmiało to delikatniej i milej niż zamierzałam.
- Jestem uroczy, podła babo! - zawołał oburzony, po czym zamknął mnie w szczelnym uścisku.
- Co ci to dało? - zapytałam, starając się powstrzymać śmiech.
- Bardzo dużo. W końcu ulegniesz i mnie pocałujesz - wymruczał mi do ucha zmysłowym tonem.
Ze zrezygnowaniem się o niego oparłam, zdając sobie sprawę że on nie odpuści.
Taki jego urok, potrafi być totalnym dupkiem aż ma się ochotę roztrzaskać mu głowę kijem baseballowym, a czasem jest całkiem w porządku.
Ale w większości jest dupkiem.
- Dominic.. - zaczęłam nieśmiałym tonem - Opowiesz coś o sobie? Dlaczego w ogóle tu jesteś?
- Co konkretnie chcesz wiedzieć?
- Sam zobacz... To jest dziwne, nie sądzisz? Poznaliśmy się zupełnie przypadkiem, a tak naprawdę od tamtej pamiętnej nocy ciągle się widujemy, ciągle mnie nawiedzasz. Czemu?
- Oj królewno, aleś ty problematyczna... - zaśmiał się i wzruszył ramionami - Gdy cię poznałem, uznałem że jesteś... ciekawa. Lubię ciekawych ludzi, więc stwierdziłem że muszę cię lepiej poznać.
- Serio?
- Serio.
- Skąd jesteś? - zapytałam, próbując coś z niego wyciągnąć.
- Z Nowego Yorku. - odparł obojętnie.
- A dokładniej?
- Z Bronx.
Mimowolnie zesztywniałam. Bronx? O Boże...
- Co, królewna nie tego oczekiwała od swego rycerza? - zakpił chłopak, lecz w jego głosie wyczułam nutę złości... i żalu.
- Nie, nie... Słuchaj, to nie tak że ja mam coś do... do tego...
- Do tego zbiorowiska bandziorów? - podpowiedział.
- Przestań - poprosiłam, zdając sobie sprawę, że Dominic przejrzał mnie na wylot. Dokładnie wiedział co myślę o tej dzielnicy, o jej mieszkańcach, w tym i o nim samym...
- Oboje wiemy że mam rację. - westchnął i wstał.
Winda drgnęła ponownie i ruszyliśmy. Ostatnie dwa piętra pokonaliśmy w zupełnej ciszy.
- Do widzenia. - powiedział Dominic, gdy znaleźliśmy się tuż przed klatką. Jakby od niechcenia skinął do mnie głową, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie.
- Dominic! - zawołałam za nim.
Przystanął, lecz nadal się nie odwrócił.
- Zobaczymy się jeszcze?
Nie odpowiedział.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

sobota, 19 kwietnia 2014

Chapter 3

*Piątek, 17:30*
- Daniel, błagam cię! - jęknęłam, idąc za bratem do salonu. - Przecież umiem prowadzić!
- Ale nie moim maleństwem! - obruszył się, zerkając na mnie co chwila - Nie Clarą!
- Clarą? Nazwałeś samochód Clara? - zapytałam zrezygnowana.
- Tak! - spojrzał na mnie jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie, przecież co druga osoba nazywa swój samochód jakimś beznadziejnym imieniem. - I nie ma mowy żebyś pojechała nią gdziekolwiek!
- Chcę tylko jechać do Tess! To ledwie 15 kilometrów stąd! - zawołałam, stając przed Danielem i patrząc na niego błagalnie.
- To idź piechotą! - skwitował i uśmiechnął się bezczelnie, dając mi do zrozumienia że muszę zmienić taktykę.
- Jasne... Rozumiem.. Przepraszam że zawracam ci głowę - westchnęłam żałośnie, wycofując się powoli do swojego pokoju - To twój ukochany samochód, nie mogę oczekiwać że mi go pożyczysz... W końcu i tak siedzę ci na głowie..
- Brooklyn, ja.. - zaczął mój brat, ale zbyłam go niedbałym machnięciem ręki.
- Nic nie mów, Dan. Taka prawda... Utrzymujesz mnie, opiekujesz się... A to powinni robić rodzice.. To tata powinien mi dać swój samochód... Szkoda że nie mam taty... - westchnęłam po raz kolejny i odwróciłam się do niego plecami, czekając na jego reakcję.
- Brooklyn, tak cię przepraszam! - jęknął Daniel i już po chwili znalazłam się w jego ramionach - Weź Clarę! Masz, zatankuj ją sobie - zanim się zorientowałam, brat wepchnął mi do ręki garść dolarów.
Starczyłoby żeby dojechać stąd do Chin.
- Dzięki Daniel - uśmiechnęłam się najładniej jak potrafiłam. W głębi serca czułam wyrzuty sumienia, nie lubiłam okłamywać brata, a tym bardziej wykorzystywać go w tak okropny sposób...
- Dla ciebie wszystko - Daniel zamknął mnie w szczelnym uścisku.
- Będę się zbierać już - powiedziałam, wyswobadzając się z jego ramion. Byłam już gotowa do wyjścia, musiałam tylko iść po samochód do garażu i poczekać na Dominica.
- Tylko nie szalejcie za bardzo, nie chcę słuchać skarg od matki Tess - pouczył mnie brat, podając mi czarną, skórzaną kurtkę. Uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek.
- Jesteś najlepszym bratem na świecie - powiedziałam, czując nagły przypływ miłości do brata.
- Dobra, dobra, i tak wiem że mówisz tak tylko dlatego żebym nie zabrał ci kluczyków - zachichotał, otwierając mi drzwi. Gdy tylko przekroczyłam próg mieszkania, ogarnęło mnie dziwne przeczucie że coś jest nie tak. Zatrzymałam się w pół kroku i spojrzałam na drzwi za sobą. Miałam ochotę wrócić się i powiedzieć bratu jak bardzo go kocham, że jest dla mnie wszystkim... Poczułam zupełnie irracjonalny strach że widziałam go po raz ostatni. To było co najmniej dziwne...
Zjechałam windą na parking podziemny i wsiadłam do auta brata. Rozluźniłam się, czując znajomy zapach jego perfum...
Uśmiechnęłam się słysząc warkot silnika po czym powoli wyjechałam na ulicę. Miałam dziwne przeczucie że Daniel będzie uważnie obserwował moje poczynania z jego Clarą.
Na chodniku kilka metrów dalej, zauważyłam chłopaka w czarnej skórzanej kurtce.
- Nie jadę autobusem - powiedziałam, zatrzymując auto obok niego i opuszczając szybę.
- I może jeszcze ty prowadzisz? - zakpił, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
- Owszem. Wsiadaj i nie marudź - zarządziłam. Dominic wywrócił teatralnie oczami i zajął miejsce obok mnie.
- Nawet nie wiesz dokąd jedziemy - mruknął niezadowolony.
- No to może mi łaskawie powiesz? - prychnęłam, zezując na niego.
- Ale to miała być niespodzianka. - zaoponował, zakładając ręce na piersiach.
- W takim razie to ja wybieram dokąd pojedziemy - uśmiechnęłam się tryumfalnie. Po jego minie widziałam że skończyły mu się argumenty - albo mi powie, albo pożałuje.
- Nie powiem. Ale się zemszczę - zagroził, odwracając się bokiem.
- Zachowujesz się jak dziecko - mruknęłam, włączając radio na cały regulator.
- Chyba żartujesz! - zawołał, próbując przekrzyczeć piosenkę. Roześmiałam się widząc jego przerażoną minę i zaczęłam fałszować Biebera najgłośniej jak mogłam.
Zanim zdążyłam go strzelić po łapie, Dom wyjął płytę z radia mojego brata.
- Ej ! - oburzyłam się - Ja tu śpiewam !
- Śpiewasz?! Wyjesz jak mordowany kot! - zawołał Dominic za co zarobił szturchnięcie łokciem w bok.
- Ty się nie znasz i tyle ! - fuknęłam na niego.
- Dokąd jedziemy? - zapytał udając obrażonego.
- Do opery - burknęłam na co Dominic wybuchnął szczerym śmiechem.
- Jaja sobie robisz - wydukał.
- Nie. Nie jesteś chyba aż takim dzikusem - wywróciłam oczami i spojrzałam na niego z ukosa. Miał na sobie podarte dżinsy i czarną skórzaną kurtkę.
- Ja? - prychnął, patrząc na mnie jak na wariatkę - Bez kitu, głowa cie boli, mała.
- Nie mów do mnie "mała".
- Ale przecież jesteś mała.
- A ty co, może wielkolud?!
- Jestem wyższy skarbie. I zajebiście umięśniony. - Dominic uśmiechnął sie bezczelnie i puścił mi oczko.
- Taki skromny...
- Szczery, mała.
- Przestań mówić do mnie MAŁA!!
- Dobrze, maleńka.
- Wysiadaj. - rozkazałam, zatrzymując się gwałtownie.
- Zwariowałaś? - zapytał, unosząc jedną brew - Jesteśmy na środku ulicy - jakby na potwierdzenie jego słów, ktoś za nami zaczął trąbić.
- Trudno. Nie będziesz mnie obrażał w moim samochodzie! - oburzyłam się. Fakt, trochę naciągnęłam prawdę co do właściciela samochodu, ale to taki szczegół...
- Czy ja cię obrażam? - zapytał z kpiącym uśmiechem.
- Tak! Nie jestem żadna mała, maleńka, ani CALINECZKA ! - wydarłam się. Nienawidzę taki durnych zdrobnień, nienawidzę.
Dominic odchylił sie do tyłu i zakrył sobie usta dłonią, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
- Ojej, jakie to sie agresywne zrobiło! - wyjęczał ze śmiechem, łapiąc się za serce.
- Nie rżnij głupa, dobrze? - mruknęłam, włączając się do ruchu.
- Ale przecież ty nie jesteś taka niegrzeczna żeby tak brzydko krzyczeć!
- I nadal nie będę - warknęłam.
- A co to było?
- Twój zły wpływ.
- Ja mam na ciebie zły wpływ? Dobre sobie.
- A co, może nie? Okłamałam przez ciebie brata! Dwa razy!
- Uważaj, pójdziesz do piekła, ma.. no.
- Właśnie wiem... - mruknęłam niezadowolona. Dominic zamiast odpowiedzieć znowu zaczął się ze mnie śmiać.
- Jesteś obrzydliwy, arogancki, w ogóle beznadziejny! - zawołałam, gdy ten złapał się za brzuch i zaczął ocierać łzy szczęścia.
- J-Ja? Cze-czemu? - wycharczał, odrobinę się opanowując.
- Bo tak!
- Głupia jesteś - znowu zaczął sie śmiać. Tego już za wiele, nie pozwolę sobie na takie traktowanie przez jakiegoś dupka który się do mnie przyczepił jak rzep do psiego ogona.
Z piskiem opon zjechałam na prawy pas i zatrzymałam auto. Skoro on nie ma zamiaru wysiadać, ja to zrobię.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi i żwawo ruszyłam przed siebie.
- EJ! DOKĄD TY LEZIESZ?! - wrzasnął za mną Dominic, gramoląc się z auta. - Brooklyn!
Zignorowałam go i szłam dalej.
- Nie chcę nic mówić ale to ty zostawiłaś swój wóz otwarty na środku ulicy - zawołał.
Machinalnie przystanęłam.
- Co ty odwalasz? - zapytał chłopak, doganiając mnie, gdy już zawróciłam do samochodu.
- Mam cię dość! Przyczepiłeś się do mnie jak jakiś wariat, wyciągasz mnie gdzieś na miasto, co ja w ogóle tu robię! I w dodatku mnie obrażasz! - darłam się, dynamicznie gestykulując w jego kierunku.
- Czyś ty zwariowała?! Ja się przyczepiłem! Ja cię wyciągam! I ja cię obrażam!?
- Tak, dokładnie !
- No to chyba się pomyliłaś!
- Chyba raczej ty!
Żadne z nas nie zwracało uwagi na to że stoimy na środku ulicy, a za nami stoi chyba z 6 samochodów trąbiących ile wlezie.
- Jesteś stuknięta! - zawołał, pukając się w czoło.
- Przynajmniej nie wyglądam jak chińska podróbka całej piątki One Direction!
- Lepiej wyglądać jak plastikowa lala!
- A żebyś wiedział że lepiej! - wrzasnęłam mu prosto w twarz. Nawet nie zauważyłam kiedy stanęliśmy tak blisko siebie.
- Słodka jesteś gdy tak się złościsz - mruknął, pochylając się w moją stronę.
- Chyba żartujesz - jęknęłam, odpychając go od siebie. Biegiem rzuciłam się do auta i zamknęłam wszystkie drzwi zamkiem elektronicznym. Co on sobie w ogóle wyobraża!
Dominic wciąż stał w tym samym miejscu, i wciąż wpatrywał się we mnie z szokiem na twarzy.
Szybko wrzuciłam bieg i odjechałam najszybciej jak tylko mogłam.
Co tu się w ogóle dzieje!
Zanim się zorientowałam dokąd jadę, zatrzymałam się pod domem Tess.
Zaparkowałam auto przy wejściu i z ociąganiem podeszłam do drzwi.
- Witaj skarbie! - otworzyła mi mama Tess.
- Dzień dobry. Jest Tess? - zapytałam. Jej mama wydawała się zupełnie zdziwiona.
- Ale.. Ale przecież Tess jest u ciebie?
- Jak to? Znaczy... Oczywiście że jest, tylko prosiła żebym przywiozła jej... no.. tego... Piżamę?
- Ah tak, jak zwykle musiała czegoś zapomnieć.. Jak zwykle kogoś wrabia w pomoc, co? - uśmiechnęła się kobieta i zniknęła w środku domu.
Gdzie jest Tess? Czemu mi nic nie powiedziała? Co ona znowu kombinuje?
- Proszę kochanie. I przekaż jej, że zacznę jej przylepiać karteczki na czole.... - mama Tess podała mi torbę w której najpewniej była piżama mojej przyjaciółki.
- Dobrze. Dobranoc - uśmiechnęłam się i wróciłam do samochodu.
Od razu wyjęłam telefon z kieszeni i wybrałam numer Tess.
- Halo? - pisnęła radośnie Tess, odbierając po chyba setnym sygnale.
- Czemu twoja mama twierdzi że jesteś u mnie? Przecież ja jestem u ciebie!
- Wygadałaś jej?! Boże, Brooklyn! - zawyła zrozpaczona.
- Nic jej nie wygadałam, ale gdzie ty jesteś! - krzyknęłam nieco już zdenerwowana.
- Ja... No... Przestań, ty świntuchu! - pisnęła nagle, na co gwałtownie odsunęłam telefon od ucha.
- Tess! - wydarłam się, próbując przywołać ją do porządku.
- Przepraszam, muszę kończyć - zachichotała - Rick mnie zamęczy!
- Rick?! Ale... - zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, połączenie zostało przerwane.
Nie wierzę. Nawet Tess nie jest chyba na tyle głupia żeby umówić się z tym dupkiem... Co oni tam w ogóle robią?
Pozostawała jeszcze kwestia mojego noclegu. Skoro do Tess nie pójdę, a do domu też raczej nie wrócę, do kogo by tu... Scarlett i Ethan wyjechali po południu do ciotki... Ugh..
- Witaj królewno - Dominic odebrał niemal natychmiast - Stęskniłaś się?
- Strasznie. Gdzie jesteś?
- Czyżbyś chciała się spotkać? Czy tym razem mnie przejedziesz?
- Weź się uspokój. Poza tym sam się prosiłeś!
- Ah tak? Przyznaj się, zmieniłaś zdanie odnośnie pocałunku? Nie możesz się oprzeć mojemu urokowi, prawda?
- Daję ci 10 sekund żeby to cofnąć, albo naprawdę cię rozjadę - powiedziałam, siląc się na spokojny ton. Dopiero teraz zauważyłam jak mocno zaciskam palce na kierownicy, niemal pobielały mi kostki.
- Spokojnie, królewno. Tak się z tobą droczę.
- Nie ważne. Słuchaj, mogłabym do ciebie wpaść? Tak się złożyło że mój brat myśli że jestem u przyjaciółki, a mama tej przyjaciółki myśli że jesteśmy u mnie. I to wszystko twoja wina!
- Oj królewno, nie bulwersuj się tak Przykro mi, ale skoro już odwołałaś nasze wieczorne plany po tym jak zostawiłaś mnie na Time Square, teraz jestem zajęty. Ale spokojnie, moje usta znajdą cię kiedy indziej.
- Prędzej świnie zaczną latać, niż cię pocałuję - warknęłam oburzona, zerkając na telefon osadzony w statywie na przedniej szybie.
- Szykuj się na deszcz, słoneczko - roześmiał się.
- Dupek! - wrzasnęłam i zakończyłam połączenie.
Co za bezczelność! Nie dość że mnie wcześniej zwyzywał, że mnie obrażał w samochodzie mojego brata, że był totalnym dupkiem, to jeszcze ma czelność... ma czelność... No tak się zachowywać!
No i co ja teraz zrobię?! Przez tego dupka nie mam co ze sobą zrobić... Przecież nie wrócę do domu, niby jak wytłumaczę bratu że tak wcześnie... Przecież ja nigdy nie wracałam o tej porze jak miałam być u koleżanki...
Nagle mój telefon rozdzwonił się ponownie. Dominic.
Zignorowałam jego kolejne trzy telefony i dwie wiadomości, po czym zaczęłam przeszukiwać telefon w poszukiwaniu jednego numeru... Już wiem do kogo pojadę.
- Hej Brook, co tam? - usłyszałam w słuchawce. Mimowolnie się uśmiechnęłam, na wspomnienie naszego ostatniego spotkania.
- Wszystko ok. Mogłabym wpaść? - zapytałam, analizując wszystkie możliwe odpowiedzi.
- Pewnie. Smarka nie ma w domu, więc cię nie zanudzi swoją paplaniną. No chyba że zmieniłaś się w bezmózgiego plastika podobnego do tej twojej psiapsi.
- Nie, spokojnie. Będę za jakieś 5 minut.
- Czekam. - chłopak rozłączył się akurat gdy mijałam ostatni zakręt prowadzący do jego domu.
Ostatnia prosta... Ta ulica.. To tu poznałam tego dupka..
Zaparkowałam na podjeździe i sięgnęłam po torbę z tylnego siedzenia. Mam nadzieję że Tess się nie obrazi że pożyczę jej piżamę.
Gdy upewniłam się że auto brata jest dobrze zamknięte, ruszyłam do drzwi. Ciekawe czy rodzice chłopaków są w domu...
- Hej Brooklyn - drzwi otworzyły się kilka sekund po tym jak zapukałam. Faktycznie, czekał.
- Hej Collin.



                                                                           ~*~

piątek, 21 marca 2014

Chapter 2


Na sztywnych nogach zbliżałam się do podekscytowanej  Tess i obcego . Za wszelką cenę starałam się ignorować palące spojrzenia i szmery wokół siebie. A przede wszystkim, starałam się ignorować podły uśmieszek na twarzy chłopaka.
- Brooklyn! – pisnęła Tess, gwałtownie gestykulując w moim kierunku – To on! To on!
Z zażenowaniem popatrzyłam na przyjaciółkę, zastanawiając się, co jej siedzi w głowie zamiast mózgu. Może tęczowy jednorożec? Tak, to jest nawet bardzo prawdopodobne.
- Więc, Brooklyn – zaczął sztucznie obojętnym tonem obcy – To chyba twoje. – mówiąc to wyciągnął w moją stronę torebkę. Natychmiast mu ją zabrałam, patrząc na niego z pogardą.
- Miło się plotkowało z mojego telefonu? – syknęłam, próbując na niego nie nawrzeszczeć przy połowie szkoły.
- Nawet bardzo – chłopak uśmiechnął się promiennie.  
- Kretyn – warknęłam, nieco głośniej niż zamierzałam.  Usłyszał.
- To nie było zbyt miłe – chłopak wyglądał na szczerze zranionego, ale nie byłam na tyle głupia by dać się na to nabrać.
- Daruj sobie. – prychnęłam, łapiąc Tess za łokieć i ciągnąc za sobą.
- Hej, moment! – zawołał za nami, natychmiast się z nami zrównując. – Gdzie moje podziękowanie?
- Gdzie twoje co? – syknęłam wściekła. Jak on w ogóle śmiał!
- Podziękowanie, księżniczko – wyszczerzył się i wskazał na swój policzek.
- Och, o to ci chodzi – uśmiechnęłam się nagle, mrugając do niego zalotnie. Nieznajomy widząc moją nagłą zmianę nastawienia, momentalnie się ożywił.
- Chodź tu – skinęłam na niego palcem wskazującym, uśmiechając się słodko.
Gdy był już na tyle blisko bym mogła go dosięgnąć, zamachnęłam się z całej siły i strzeliłam go w twarz. Element zaskoczenia podziałał na moją korzyść, i chłopak aż się zachwiał, łapiąc za cholernie czerwony policzek.
- Masz swoje podziękowanie – warknęłam i z godnością wymaszerowałam ze szkoły, nie zwracając najmniejszej uwagi na to czy Tess za mną pójdzie. Chciałam znaleźć się jak najszybciej w domu.
Nagle stanęłam jak wryta. Na szkolnym parkingu, przy nowiutkim, czarnym BMW stał… Daniel. Pędem rzuciłam się w jego stronę, z rozbiegu rzucając mu się na szyję. Mój brat roześmiał się i zaczął się ze mną kręcić.
- Nie wierzę że ją kupiłeś! – zawołałam szczęśliwa.
- To popatrz – zaśmiał się, stawiając mnie na ziemi i zabierając mi torbę. – Jak szkoła?
- Całkiem dobrze – uśmiechnęłam się, wymazując z pamięci scenę z hallu.
Gdy moja torba wylądowała na tylnym siedzeniu, Daniel spojrzał na mnie dziwnie.
- A gdzie Tess? – zapytał. Wzruszyłam ramionami, otwierając sobie drzwi od strony pasażera.
W tej samej chwili dobiegł nas charakterystyczny stukot obcasów Tess – ona zawsze truchtała na piętnastocentymetrowych szpilkach, i założę się że choćby zależało od tego jej życie, to by ich nie zdjęła. 
- Brooklyn! Co to było?! – zawołała, podbiegając do nas. Za nią, jak się spodziewałam, szedł ON.
Wzruszyłam obojętnie ramionami.
- To nie było miłe – rzucił urażonym tonem chłopak, lustrując wzrokiem Daniela i mnie. – Kto to?
- To jest Daniel – ostentacyjnie objęłam brata który również mnie objął.
- Och – wymsknęło mu się, po czym szybko się zreflektował. – Miło mi. Niezłe auto.
- Dzięki. – uśmiechnął się Dan, specjalnie nie komentując zaistniałem sytuacji.
- Tess, jedziesz z nami? – zapytałam, głową wskazując czarne BMW.
- Jasne. – ucieszyła się, natychmiast zapominając o stojącym obok niej chłopaku.
Daniel bezbłędnie odczytał mój sygnał, żeby się zmyć i krótko skinął do chłopaka naprzeciwko mnie, po czym wsiadł do auta. Tess natychmiast do niego dołączyła, siadając do tyłu. Gdy i ja skierowałam się do auta, nieznajomy chwycił mnie za nadgarstek i odwrócił przodem do siebie.
- Puszczaj – syknęłam.
- Poczekaj,  Brooklyn. Przepraszam. – powiedział, po czym uśmiechnął się tak złośliwie, że na pewno mu nie było przykro.
- Czego chcesz? Spieszę się. – wywróciłam teatralnie oczami.
- Chciałem przeprosić. – wyjaśnił – i … No wiesz, to podziękowanie z hallu, nie było zbyt miłe więc…
- Jak śmiesz! – zawołałam oburzona, wyrywając mu rękę z uścisku.
- Śmiem – prychnął – Zanim mi tak nieuprzejmie przerwałaś, chciałem zaproponować jakieś wyjście na drinka. Co ty na to?
- W twoich snach, złociutki. – zaświergotałam, wsiadając do samochodu.
Gdy tylko zatrzasnęłam za sobą drzwi, samochód ruszył z piskiem opon, wgniatając mnie w siedzenie.

[…]

Zbliżała się 20, gdy mój telefon się rozdzwonił. Zgramoliłam się z łóżka i sięgnęłam po torebkę w której go zostawiłam.
Nie kojarzyłam numeru, ale odebrałam. Zawsze odbieram.
- Halo? – rzuciłam bez entuzjazmu.
- Witaj królewno. – usłyszałam w słuchawce. Pierwszym odruchem który zwalczyłam, było wgniecenie czerwonej słuchawki w konsolę.
- Witaj… Dupku. – przywitałam się oschle.
- Och, racja! Nie dałaś mi się nawet przedstawić! – roześmiał się chłopak. Niemal widziałam jego złośliwy uśmieszek, błąkający mu się na twarzy.
- Nie interesuje mnie jak masz na imię – mruknęłam.
- Nie bądź taka. W końcu uratowałem ci życie. – przypomniał mi. 
- Dzięki wielkie, nie prosiłam cię o to.
- Zapamiętam sobie. Więcej ci nie pomogę, choćbyś mnie błagała – chłopak wydawał się autentycznie urażony.
- Trzymam za słowo – uśmiechnęłam się pod nosem.
- Ostra z ciebie królewna. Lubię takie. – zachichotał, po czym kontynuował – To co, dasz mi szansę na tego obiecanego drinka?
- Nie obiecywałam ci żadnego drinka! – zawołałam oburzona.
- Owszem, obiecywałaś. – zaśmiał się. – Nie pamiętasz?
- Jakoś sobie nie przypominam .
- Przykro mi. Zejdź na dół.
- Słucham?!
- Zejdź. Na. Dół. – wydukał, robiąc krótkie pauzy między wyrazami.
- Ale jak to na dół?! – zapytałam zupełnie zdezorientowana.
- No na dół. Wybacz królewno, ale nie ma tu nigdzie 7 piętrowych drzew żebym mógł się do ciebie wspiąć. No, chyba że spuścisz mi swe loki.
- Czy ty mnie śledzisz? – warknęłam, podchodząc do okna i otwierając je na oścież.
- Skąd. W telefonie miałaś adres.
- Ty jesteś chory. – mruknęłam, dostrzegając ciemną postać na chodniku.
Gwałtownie zatrzasnęłam okno, momentalnie się rozłączając. Wyszłam z pokoju, po drodze łapiąc czarną kurtkę.
- Dokąd to? – zapytał Daniel, odwracając się na kanapie .
- Bransoletka mi spadła. Otworzyłam okno i zahaczyłam o zamek. Ten srebrny łańcuszek, wiesz który. – rzuciłam szybko, kierując się do drzwi, zanim Daniel zaoferowałby mi pomoc w szukaniu.
Wsiadłam do windy, nerwowo postukując paznokciem w srebrną poręcz.
Na dworze było dość chłodno, ale najwyraźniej chłopakowi to nie przeszkadzało, bo miał na sobie jedynie czarny T-Shirt z jakimś rockowym zespołem.
- Hej królewno. – przywitał się, wyciągając do mnie ramiona. Zignorowałam go i oparłam się o drzwi klatki.
- Po co tu przyszedłeś. – mruknęłam, patrząc na niego z niechęcią.
- Bo idziemy na drinka – uśmiechnął się.
- Nie, nie idziemy. Wyszłam na chwilę, brat na mnie czeka. Jeżeli nie masz nic konkretnego do powiedzenia, to ja już pójdę – powiedziałam, popychając szklane drzwi.
- Czekaj królewno – chłopak zagrodził mi drogę swoim ciałem. – Nie daj się prosić. No weź.
- Nie idę na żadnego drinka, jasne?! – warknęłam zirytowana.
- Okej, drinki odpadają. – nieznajomy podniósł ręce w obronnym geście – Spacer?
- A dasz mi potem spokój? – zapytałam zrezygnowana.
- Możliwe – uśmiechnął się triumfalnie, i wskazał na chodnik – Panie przodem.
- Dupek – mruknęłam cicho, starając się na niego nie patrzeć.
- Wiesz że mama mnie tak nie nazwała? – zapytał po chwili. – Trochę dziwnie by to brzmiało przy sprawdzaniu listy w szkole.
- To może mi w końcu zdradzisz jak ci na imię? Rumpelstincki?
- Nie. – roześmiał się szczerze, kręcąc głową z niedowierzaniem – Dominic.
Dominic. Wstyd się przyznać, ale pasowało do niego idealnie.
- Rumpelstinckin by lepiej cię odzwierciedlał. – uśmiechnęłam się złośliwie.
- Czy ja wyglądam na kidnapera? – zapytał, starając się ukryć śmiech.
- A nie? – zaśmiałam się, tym razem szczerze.
- No wiesz co… - żachnął się Dominic, zakładając ręce na piersiach.
- Dokąd idziemy? – zapytałam po chwili ciszy. Dom wzruszył ramionami.
- Gdzie nas nogi poniosą. – chłopak spojrzał na mnie z dziwnym błyskiem w oku.
- Niedługo będę musiała wracać – powiedziałam, oglądając się za siebie.
- Oj przestań, przecież twój brat nie wyśle za tobą CSI bo się spóźnisz kilka minut.
- Żebyś się nie zdziwił. – teatralnym gestem wywróciłam oczami.
- Chyba wolę go bliżej nie poznawać – stwierdził rzeczowo i spojrzał na mnie z góry. Zdążyłam go znienawidzić za to że jest ode mnie o te 15 centymetrów wyższy.
- Tak naprawdę nie jest taki zły. – rzuciłam – Po prostu się martwi.
- A twoi rodzice? – zapytał znienacka. Spuściłam wzrok, czując piekące łzy w oczach, jak zawsze gdy ktoś wspominał o rodzicach. Nienawidziłam tych wspomnień, nienawidziłam obrazów stających mi przed oczami gdy tylko zaczynałam myśleć o mamie. Nienawidziłam jej za to że nas zostawiła.
- Tata odszedł, gdy byłam mała, nawet go nie pamiętam. A mama… - głos mi się załamał, co Dominic najwyraźniej zauważył, bo natychmiast się zatrzymał.
- Słuchaj, nie chciałem… - zaczął przepraszającym tonem, lecz uciszyłam go machnięciem ręki.
- Mama nie żyje od 6 lat. – powiedziałam , patrząc na niego już bez smutku.
- Nie będę mówił że mi przykro, bo to bez sensu. – stwierdził po chwili, za co byłam mu bardzo wdzięczna. Wszyscy znajomi, koledzy i przyjaciele cały czas powtarzali że wszystko się ułoży, że jest im strasznie przykro. Ale czy to coś zmieni?
- Nie możesz ciągle do tego wracać. Trzeba cię rozweselić – uśmiechnął się przebiegle i wziął mnie za rękę.
- Muszę za chwilę wracać – zaoponowałam, próbując zabrać mu rękę.
- Oj weź przestań. No chodź – zachichotał złośliwie – Zawsze jesteś taką grzeczną niunią?
- Nie jestem grzeczną niunią. – zawołałam oburzona – Ja… po prostu nie chcę żeby się martwił.
Dominic wywrócił oczami i pociągnął mnie za rękę.
- Mogę chociaż wiedzieć dokąd mnie wleczesz? – zapytałam nieco zdenerwowana.
- Jeszcze nie wiem. – Dominic spojrzał na mnie zarozumiale – Ale przy mnie nie będziesz się nudzić, to ci gwarantuję.
- Nie wątpię – mruknęłam.  
Dom wydawał się usatysfakcjonowany gdy przestałam się opierać i ruszyłam żwawo za nim. 
- Masz mi w tej chwili powiedzieć dokąd jedziemy! – krzyknęłam gdy Dominic wciągnął mnie do autobusu.
- Niedaleko. Wkręcimy się na najlepszą imprezę w mieście, moja mała.
- Oszalałeś! – jęknęłam – Przecież ja muszę wracać!
- No i wrócisz! Ale później – uspokajał mnie chłopak.
- Ale jutro mam szkołę!
- Och tak.. To rzeczywiście problem – prychnął chłopak, dając wyraźnie do zrozumienia że myśli zupełnie inaczej.
- Tak! – syknęłam, szturchając go w bok.
- Nie kochanie. Szkoła to tylko dodatek do życia, które toczy się tutaj. – uśmiechnął się z dziwnym błyskiem w oczach.
- Nie prawda. Szkoła może dać przyszłość, zapewnić stały byt… Szkoła, może … może bardzo dużo! – powiedziałam z pewnością w głosie. Dominic utkwił we mnie zszokowane spojrzenie, po czym wybuchnął głośnym śmiechem.
- N-nie.. Nie wie-rzę że … że .. że to powiedziałaś – śmiał się, ocierając łzy szczęścia z oczu i łapiąc się za brzuch.
- Kretyn – mruknęłam, odwracając się do niego plecami.
Dominic nic sobie nie robił z moich fochów, jedynie śmiał się dalej.
- Oj już daj spokój – zachichotał, kłując mnie w bok. – No nie bądź taką delikatną niunią.
Gwałtownie się do niego odwróciłam.
- Jeszcze raz nazwij mnie niunią, a tak cię strzelę, że aż ci w spodenkach zadzwoni! – wrzasnęłam na cały autobus, nie zwracając uwagi na gapiących się na nas ludzi.
- Chciałabyś co – roześmiał się Dominic, a ja z przerażeniem uświadomiłam sobie co powiedziałam. Poczułam że robię się czerwona jak burak.
- Prostak – warknęłam, wstając z miejsca i ruszając do wyjścia. Właśnie dojeżdżaliśmy na przystanek.
- Hej, hej! Czekaj, niu… - urwał, widząc moje mordercze spojrzenie. – Ty wiesz że to akurat nasz przystanek?
- Słodko – warknęłam, wysiadając z autobusu.
Rozejrzałam się po okolicy i natychmiast zapragnęłam wrócić do autobusu, który właśnie znikał za rogiem.
- I co, jak ci się podoba? – zapytał Dominic, stając tuż za mną.
Byliśmy w Bronx. W Bronx. Byłam tu zupełnie sama, z jakimś obcym chłopakiem, o którym zupełnie nic nie wiedziałam…
Dotarło do mnie jaką idiotką byłam. Przecież ten koleś mógł teraz zrobić ze mną co tylko mu się spodoba, a ja nie mam pojęcia jak miałabym stąd zwiać. W dodatku Daniel pewnie odchodzi od zmysłów…
- Ja.. Ja muszę wracać – wydusiłam z siebie, próbując nie brzmieć jak przerażone dziecko.
- Oj nie, teraz już nigdzie nie pójdziesz – usłyszałam głos Dominica przy prawym uchu i poczułam jego dłoń na biodrze. Zaczęłam drżeć, poczułam chore deja vu z piątkowej nocy.
- Nie, naprawdę muszę iść – powiedziałam drżącym głosem i szybko go ominęłam, przysuwając się w stronę latarni.
- Brooklyn – zaczął dziwnym tonem, robiąc krok w moją stronę. Odruchowo się cofnęłam. – Czy coś się stało?
Chłopak stanął przede mną a ja po prostu zaniemówiłam. Serce podeszło mi do gardła. Dominic naprawdę potrafił być przerażający, zwłaszcza gdy wygląda jak płatny morderca.
- N-nie – jęknęłam, czując jak latarnia wbija mi się w plecy.
Dominic rzucił mi przelotne spojrzenie i sięgnął po coś do kieszeni. Na pewno po nóż, albo pistolet, albo…
- Zrobię co zechcesz, tylko nie rób mi krzywdy! – pisnęłam cienko, rzucając się na ziemię i zakrywając głowę dłońmi.
- C-co? – zawołał Dom, nachylając się nade mną – Wstawaj idiotko!
Zanim się zorientowałam, Dominic chwycił mnie pod pachy i postawił mnie z powrotem pod latarnią. – To… ty nie chcesz … - zająknęłam się.
- Czy ty myślałaś… Jezu Chryste! – krzyknął i wybuchnął śmiechem.
Poczułam ogromną ulgę, widząc jak Dominic łapie się za brzuch, zaśmiewając się do łez.
- Naprawdę jesteś idiotką, idiotko – wydusił z siebie w końcu.
- Ej, sorry, ale miałam prawo się przestraszyć. – mruknęłam.
- Oczywiście – zaśmiał się i spojrzał na mnie podejrzliwie – Boisz się mnie?
- Nie – odparłam pewnie.
- A teraz ? – zapytał, opierając się ręką tuż nad moją głową.
- Nie – rzuciłam z obojętnością i zdobyłam się na mały uśmiech.
- To może teraz? – uśmiechnął się Dominic, pochylając się nade mną tak, że prawie stykaliśmy się czołami. Wciągnęłam mocno powietrze, czując zapach jego dezodorantu i żelu do ciała. Kojarzyłam skądś ten zapach, nie potrafiłam tylko powiedzieć skąd.
- Nie – szepnęłam.
- To dobrze – mruknął brunet, pochylając się niżej. Wstrzymałam oddech, nie wiedząc co robić.
- No, na nas już pora – uśmiechnął się nagle Dominic i się odsunął.
Spuściłam wzrok, zdając sobie sprawę że… byłam rozczarowana.
- Chodź, mała. – uśmiechnął się Dom i znów sięgnął do kieszeni. Tym razem zachowałam resztki zdrowego rozsądku i dumy, i nie rzuciłam się na ziemię. Dominic wyciągnął paczkę papierosów i wysunął ją w moją stronę.
- Chcesz? – zapytał, grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu zapalniczki. Pokręciłam przecząco głową, odsuwając jego rękę. Dominic wzruszył ramionami i wsunął papierosa do ust, drugą ręką go odpalając.
Ku mojemu zdziwieniu, papieros nie śmierdział tytoniem i nikotyną, pachniał… dziwnie. Wolałam jednak nie pytać co to takiego.
- Słuchaj, Dominic, doceniam że mnie porwałeś i próbujesz wciągnąć w palenie, ale naprawdę muszę już wracać – powiedziałam w końcu.
- Matko, ale ty dramatyzujesz, dziewczyno! – westchnął ciężko Dom.
- Nie dramatyzuje, tylko stwierdzam fakt.
- To przestań. Obiecuję że niedługo cię odwiozę. A teraz chodź – uśmiechnął się, wypuszczając dym z płuc.
- Daniel pewnie się zamartwia – powiedziałam. Dominic znowu westchnął i wyciągnął z kieszeni telefon.
- Zadzwoń do niego, no, już – rzucił, wciskając mi telefon do ręki.
- I co mam mu powiedzieć? – zapytałam niepewnie, wybierając numer brata.
- Że wpadłaś akurat na jakąś starą przyjaciółkę i ją odprowadzasz, bo dawno się nie widziałyście. Wymyślisz coś. – uśmiechnął się.
Przyłożyłam słuchawkę do ucha, czekając aż Daniel odbierze. Miałam nadzieję że nie jest bardzo zły.
- Daniel?
- Boże Święty, Brooklyn!! Gdzie ty jesteś?! Co się stało?! Zszedłem na dół żeby zobaczyć jak ci idzie a ciebie nie ma! Brooklyn! Mówię do ciebie ! – darł się Daniel do telefonu. Skrzywiłam się nieznacznie.
- Dan, dasz mi coś powiedzieć? – zapytałam spokojnie.
- Nie! Tak! Nie! Brooklyn!
- Uspokój się, dobrze? – poprosiłam – Na dole wpadłam na Mary, pamiętasz ją, prawda?
- To ta z pasemkami? – dopytywał podejrzliwie.
- Tak, ta. No więc spotkałam ją na dole i jakoś tak się zagadałyśmy i tak wyszło że ją odprowadzam.
- Powinnaś zadzwonić od razu. – mruknął niezadowolony, ale z wyraźną ulgą. – Kiedy wrócisz?
Zauważyłam że Dom na migi pokazuje mi że za jakieś 3 godziny.
- Zadzwonię jak będę wracać, dobrze?
- Dobrze. Ale jutro masz szkołę, więc masz być przed 23. Jasne?
- Jak słoneczko – rzuciłam, rozłączając się. Było mi wstyd bo okłamałam jedynego brata… I to przez jakiegoś obcego chłopaka. To wydawało się gorsze niż sam fakt że jestem na Bronx’ie.
- I co, było tak źle? – Dominic szturchnął mnie w bok.
- Tak. Nie podoba mi się to że okłamuję brata.
- To nie było kłamstwo. Przynajmniej nie do końca. Wyluzuj, królewno.
- Przestań tak mnie nazywać! Co ja tu w ogóle robię! – jęknęłam, łapiąc się za głowę. – Przecież ja cię w ogóle nie znam!
- Więc to idealna okazja żeby poznać – uśmiechnął się przebiegle.
- A nie pomyślałeś czasem że może ja wcale nie chcę cię poznawać?! – krzyknęłam , dźgając go palcem w pierś.
- W takim razie po co ze mną jechałaś? I czemu niemal pozwoliłaś mi się pocałować? – zapytał z bezczelnym uśmiechem.
- Że niby na co ci pozwoliłam? Nie pocałowałabym cię gdybyś był ostatnią kanalią na świecie! – warknęłam pogardliwie i z ulgą zauważyłam nadjeżdżający autobus.
- Więc teraz jestem kanalią, tak? – zapytał z nagłą powagą – Bo co, bo ci uratowałem twoją seksowną dupę w zeszły piątek? Najmocniej przepraszam, królewno, więcej tego nie zrobię. – powiedział lodowatym tonem i ruszył przed siebie. Nie wiedziałam co robić, biec za chłopakiem czy jechać do domu.
Gdy tylko autobus zatrzymał się na przystanku, wsiadłam, nawet nie odwracając się za siebie.
[…]

Wtorek, 11:25
- Scarlett, co robisz dziś po lekcjach? Mogłybyśmy skoczyć do Starbucksa – zaproponowałam, gdy blondynka akurat podeszła do swojej szafki, tuż obok mojej.
- Jasne, mi pasuje. Ale Ethan będzie chciał iść z nami jeśli się dowie – Scarlett teatralnie wywróciła oczami, podpierając się pod boki. Obie wiedziałyśmy jak to jest mieć starszych braci, nawet jeżeli tak jak w przypadku Scarlett i Ethana jest to różnica kilku minut.  
- To niech idzie, będzie zabawniej. – powiedziałam po krótkim namyśle. We trójkę zawsze raźniej.
- Jesteś pewna? – Scarlett wydawała się nieco sceptyczna dla tego pomysłu – Czy może chodzi o to żeby pobyć trochę z moim bratem?
- Jestem pewna – prychnęłam, puszczając ostatnią uwagę mimo uszu. Lubiłam Ethana, bo znałam go już dość długo, był jak kolejny starszy brat. I tyle. Żadnych gorących romansów.
- To zaraz po lekcjach? – upewniła się, pakując rzeczy do torby.
- Tak. O ile się nie mylę to teraz razem kończymy. – uśmiechnęłam się na samą myśl o wcześniejszym skończeniu lekcji. Dziś odwołali nam dwie godziny historii, bo nie mieli nauczyciela na zastępstwo – nasza nauczycielka, Pani West, była w zaawansowanej ciąży i nawet nie mieściła się już za biurkiem.
- Do zobaczenia – rzuciła Scarlett, odchodząc w kierunku sali gimnastycznej. Ja miałam teraz biologię.
Zadzwonił dzwonek, więc szybko zamknęłam swoją szafkę i ruszyłam do pracowni na pierwszym piętrze. Akurat wchodziliśmy do sali gdy wbiegłam na korytarz.
- Hej Tess – przywitałam się z przyjaciółką, zajmując miejsce obok niej. Tylko 45 minut.
- Ładne buty – Tess uśmiechnęła się z zazdrością, uważnie oglądając moje białe szpilki.
- Prawda? To nowa kolekcja – pochwaliłam się, kręcąc nogą żeby mogła je zobaczyć w pełnej okazałości.
- Mi mama obiecała nową torebkę. Z Paryża. – Tess dumnie wypięła pierś do przodu.
Mama Tess kilka razy w miesiącu latała do Paryża lub Mediolanu w poszukiwaniu nowych rzeczy dla siebie i Tess. Nie powiem, trochę jej zazdrościłam, ale nie mogłam narzekać, bo Dan robił wszystko co mógł żebym miała same najlepsze rzeczy.  Był najlepszym bratem na świecie.
- Koniecznie musisz mi ją pokazać. Może wybierzemy się w sobotę na zakupy? Ostatnio widziałam boską sukienkę w salonie Prady, droga, ale warta swojej ceny – rozmarzyłam się, planując kolejne zakupy.
- No pewnie! W końcu do nowej torebki dobrze by wyglądały jakieś nowe buty ! – Tess zupełnie już się wkręciła w temat zakupów.
- Czy ja wam czasem nie przeszkadzam? – obok nas stał profesor.
- Nie, skąd. Przepraszamy – zarumieniłam się, spuszczając wzrok.
- Skupcie się – pouczył nas i wrócił do biurka. Nawet nie zauważyłam że podał już temat i omawiamy kolejną komórkę, tym razem zwierzęcą.
Nagle poczułam wibracje telefonu. O matko…
 
                                No hej królewno :D Wszystko w porządku? Brat się nie czepiał?

Czy on nigdy nie odpuszcza?
              
                              Nigdy się nie poddajesz, co? Mój brat się nie czepia, on się martwi.
Wsunęłam telefon do piórnika, miałam przeczucie że dostanę jeszcze parę wiadomości.
- Z kim piszesz? – wyszeptała Tess, pochylając się w moją stronę.
- Z nikim – mruknęłam, sprawdzając skrzynkę. 1 nowa wiadomość.

                                  Dobra dobra ;p Mam dla ciebie niespodziankę >.<

O nie, tylko nie to… Nienawidzę tych jego niespodzianek… Zdążył mi zrobić dopiero jedną, a ja już mam dość.
 
                         B:        Znowu? Nie mam czasu na głupoty.
                        D:        Ouu, Brooklyn jest rozchwytywana xD Spodoba ci się, zobaczysz ^^
                        B:        Kiedy i gdzie. Serio nie mam ochoty na kolejne takie wyjście jak wczoraj.
                        D:       W piątek. Będę po ciebie o 18, bratu powiedz że wrócisz w sobotę po południu.
                        B:       Chyba oszalałeś! Nie ma mowy!
                        D:       Nie bądź taka. Mówię ci że nie pożałujesz :P Troszkę zaufania, królewno!
                        B:        Ale przecież JA CIĘ NIE ZNAM!!
                        D:       NO TO POZNASZ ^^

Tę uroczą konwersację przerwała Tess, zezująca do mojego piórnika, który szybko zamknęłam.
- Królewno? – syknęła podejrzliwie, sięgając do niego. Odruchowo strzeliłam ją po łapie.
- Oj daj spokój… - mruknęłam obojętnie.
- To ten chłopak! – pisnęła z ekscytacją, nagle doznając olśnienia. Trzepnęłam ją w ramie, szybko ją uciszając.
- Cicho bądź wariatko!
- Jak mogłaś mi nie powiedzieć! – zbulwersowała się Tess, chociaż widziałam jak strasznie była podekscytowana. – Macie randkę?
- Nie! – zaprzeczyłam szybko – Ja go nawet nie znam!
- No to masz idealną okazję żeby poznać! – cieszyła się – No weź, gość mówi do ciebie „królewno”!
- Bo to kretyn! Jest psychiczny i nienormalny, to jakiś pedofil z manią mniejszości!
- Lubisz go, co? – Tess przechyliła figlarnie głowę, przyglądając mi się z ciekawością.
- Nie lubię! – warknęłam, odwracając się od niej. Widziałam jak mój piórnik zaczyna drżeć, kolejna wiadomość. Zerknęłam czy Tess patrzy i wyjęłam telefon, kładąc go na kolanach.

                          Królewno?

Dupek. Kto mu dał prawo do nazywania mnie „królewną”?!

                Czego chcesz?! Nigdzie z tobą nie idę koniec kropka! Nie będę okłamywać brata!

Co on sobie w ogóle myśli? Że kim on dla mnie jest?! Że wymknę się z domu?! Że będę okłamywać brata?! Co za dupek! Przecież ja go do cholery nie znam! I wcale nie mam ochoty poznawać!

          Idziesz, nawet jeśli o tym nie wiesz. A wiesz czemu? Bo jestem cholernie seksowny, i doskonale o tym wiesz. Nawet nie zaprzeczaj, widziałem jak gapisz się na mój tyłek.

-
Dupek! – krzyknęłam, zrywając się z krzesła. Natychmiast zamarłam, zakrywając dłonią usta.
- Panno Wild! – oburzył się profesor.
- Przepraszam – mruknęłam, siadając.  Czułam że jestem cała czerwona.
Kolejna wibracja.

                                    Masz cudowny głos gdy się tak denerwujesz, królewno.

Natychmiast uniosłam głowę, rozglądając się dookoła. Nie usłyszałby z dworu, więc…
- Przepraszam, czy mogę iść do toalety? – zapytałam, podchodząc do biurka nauczyciela.
- Byle szybko – mruknął niechętnie.
Biegiem wypadłam z klasy, rozglądając się po korytarzu. Pusty. Szybko ruszyłam do głównego korytarza, lecz gdy tylko dotarłam do zakrętu, czyjeś ramiona oplotły mnie w pasie i uniosły w powietrzu.
- Nie krzycz – zachichotał wprost do mojego ucha nie kto inny jak Dominic.
- Co ty tu robisz! – syknęłam, próbując się oswobodzić.
- Chciałem cię zobaczyć, królewno – uśmiechnął się, puszczając mnie wolno.
- Ty jesteś chory. – mruknęłam, zakładając ręce na piersiach.
- Przesadzasz. Jaką masz lekcję? – zapytał, opierając się o ścianę.
- Biologię, z której mnie wyciągnąłeś.
- To nic nie tracisz – zaśmiał się – A tak generalnie, to idziemy na kawę. Lekcja zaraz się skończy.
- Nigdzie nie idę! Mam rzeczy w klasie! – zaprotestowałam.
- Tess je weźmie – uśmiechnął się, wyciągając telefon i pokazując mi wyświetlacz.

                                                    D: Weźmiesz rzeczy Brooklyn?
                                                    B: Jasne, kochasiu ^^

Zamorduję ją, no po prostu zamorduję. Po pierwsze dlatego że spiskuje z tym pajacem, po drugie dlatego że czyta moje wiadomości!
- Chodź – Dominic pociągnął mnie za rękę, prowadząc do szkolnej kawiarni.
- Co ci zamówić? – zapytał, przeglądając ofertę.
- Nic. Sama mogę sobie zamówić – mruknęłam. Jestem kobietą niezależną, nie musi kupować mi kawy.
- Masz portfel w torbie. Co chcesz? – zapytał ponownie.
- Karmelowe Cappuccino z mlekiem – powiedziałam w końcu.
- To co chciała i małą czarną – rzucił z uśmiechem Dominic, przyprawiając starszą kobietę stojącą za ladą o palpitacje serca. Miał rozbrajający uśmiech, to mu muszę przyznać.
Dominic wziął nasze kawy i postawił na najbliższym stoliku.
- Dzięki – powiedziałam, próbując kawy. Była taka jaką lubię – nie za słodka, nie za gorzka.
- Proszę bardzo, królewno. To co, przemyślałaś ten piątek?
- Jeszcze nie. Słuchaj, doceniam to wszystko, ale nie chcę okłamywać brata.
- Rozumiem. Ale jesteś mi coś winna – wytknął mi, kręcąc swoim kubkiem kawy.
- Nie prawda. Wczoraj z tobą wyszłam – przypomniałam.
- I sobie poszłaś jak byliśmy w połowie drogi.
- Nie przesadzaj – mruknęłam, rumieniąc się.
- Nie przesadzam, królewno. Nie ma dyskusji, w piątek idziesz ze mną na imprezę.
- Nie mogę, nie dociera do ciebie? Brat by mnie zabił – jęknęłam zrezygnowana.
- No to musiałbym cię pomścić – Dominic wzruszył obojętnie ramionami i dopił swoją kawę.
Wkurzało mnie że nawet mówiąc coś tak dziwnie słodkiego, był tak obojętny. Jakby na co dzień mordował czyiś braci…
- Obiecałeś mi wczoraj że jeżeli z tobą pójdę to dasz mi spokój – przypomniałam z triumfalnym uśmiechem.
- Ale teraz postawiłem ci kawę – uśmiechnął się złośliwie – Jesteś mi coś winna.
- Ale ja wcale nie chciałam! – oburzyłam się.
- Za późno – roześmiał się chłopak. – W piątek idziesz ze mną czy ci się to podoba czy nie.
- Może frytki do tego? – zapytałam, unosząc prawą brew.
- Nie. Taka prośba, załóż coś … - zrobił nieporadny ruch rękę – mniej poważnego.
- Masz dość wypaczone wyobrażenie o modzie… - stwierdziłam, odstawiając kawę na stolik.
- Być może, ale wyglądasz jak moja matka – prychnął, lustrując mnie wzrokiem. Dużo mnie kosztowało żeby nie strzelić go w twarz, gdy jego wzrok bezczelnie zatrzymał się na moim dekolcie.
- Za to ty jesteś dupkiem – powiedziałam, wstając. Akurat zadzwonił dzwonek.
- Mogę być kimkolwiek zechcesz, królewno, ale mojej dupkowatej strony naprawdę wolałabyś nie poznawać.
- Ty jesteś chory – prychnęłam, szturchając go w bok.
- Dziękuję – uśmiechnął się i objął mnie w pasie.
- Precz z łapami – syknęłam, strącając jego rękę. Dominic się roześmiał, a ja zapragnęłam go zabić.
Nagle naprzeciwko nas zjawiła się Tess z moją torbą.
- Cześć ! - uśmiechnęła się głupawo, rzucając mi torbę.
- Hej mała - Dom puścił jej oczko, ponownie obejmując mnie w talii.
- Zrób to jeszcze raz, a przysięgam że cię strzelę! - warknęłam, odpychając go od siebie.
- Brook! - syknęła Tess, szturchając mnie gdzie popadnie - No jak ty się zachowujesz!
- Nie musisz mi matkować - jęknęłam - A teraz przepraszam was oboje, ale jestem umówiona! - powiedziałam z wyższością, mijając Tess i Doma i ruszając w stronę czekającej Scarlett.
- Idziemy? - zapytałam z uśmiechem.
-  Jasne. O, patrz, Ethan już idzie - powiedziała Scarlett. Faktycznie, Ethan już biegł w naszą stronę.
- Hej Brooklyn! - chłopak wziął mnie w ramiona i okręcił się dookoła, za co zarobił buziaka w policzek. Kątem oka zerknęłam na Dominica - był czerwony jak burak i trząsł się z wściekłości.
Z uśmiechem puściłam mu oczko i pociągnęłam Ethana i jego siostrę w stronę wyjścia, prosto do Starbucksa.
             

                                                                                                   ~*~

I jak, podoba się? Mi bardzo *^* Dłuugi, dużo dłuższy niż na drugim blogu, ale tu miałam więcej weny :3
Następny też jakoś za dwa tygodnie :> Mam nadzieję że wytrzymacie :)

                                                              Czytam / Doceniam = Komentuję



piątek, 7 marca 2014

Chapter 1

*Piątek, 16:28*
- Daniel, wróciłam! – krzyknęłam, wchodząc do domu i rzucając torbę w kąt przedpokoju.
- Jak było w szkole? – zapytał, wychylając się z kuchni.
- W porządku. – wzruszyłam obojętnie ramionami – Nic nowego.
- Zawsze tak mówisz – mruknął niezadowolony, wracając do swojego zajęcia.
- Co właściwie robisz? – zapytałam, siadając na blacie kuchennym niedaleko brata.
- Obiad. – zaśmiał się – Dzisiaj mamy zapiekankę ziemniaczaną.
- Lepiej już zadzwonię po straż pożarną – roześmiałam się, przypominając sobie jego ostatnią próbę robienia jakiejkolwiek pieczonej rzeczy.
- Śmiej się, śmiej! Zobaczymy kto na tym lepiej wyjdzie! – brat pogroził mi palcem po czym sypnął w moją stronę mąką. Roześmiałam się jeszcze bardziej i zgarnęłam trochę mąki z blatu, celując nią w brata.
- Tylko spró… - nie dokończył, gdy mąka wylądowała na jego twarzy. Na widok jego zszokowanej miny, łzy szczęścia napłynęły mi do oczu.
- Ciołek – wyjęczałam, łapiąc się za brzuch który zaczął mnie delikatnie boleć.
- Gnida – warknął, ściągając mnie z blatu i przerzucając sobie przez ramię.
- Puszczaj! – pisnęłam, tłukąc go po plecach.
- Wiesz co się stanie, jeśli mąkę polejemy wodą? – zapytał złowieszczo, kierując się do łazienki.
- Puść mnie! – krzyknęłam, próbując się wyrwać.
- Zła odpowiedź – zaśmiał się, wrzucając mnie do wanny i wysypując na moją głowę resztę mąki.
- Nie, Dan, proszę cię .. – pisnęłam cienko, domyślając się co chce zrobić.
- Ciasto ! – zawołał uradowany i puścił na mnie strumień ciepłej wody. Pisnęłam przeraźliwie, próbując wstać, lecz przez ciasto zlepiające mi powieki niewiele widziałam. Nagle poczułam że tracę równowagę i przejechałam na jednej nodze przez całą długość wanny, po czum z hukiem wylądowałam na tyłku. Jęknęłam z bólu, na co mój brat się tylko roześmiał.
Milczałam, czując jak zaczynają mnie piec oczy a kość ogonowa dosłownie płonęła żywym ogniem. Wiedziałam że Daniel czekał aż ja również się zacznę śmiać, lecz gdy to nie nastąpiło, momentalnie spoważniał.
- Hej, w porządku? – zapytał z troską w głosie.
- Nie – warknęłam wściekle, próbując się podnieść. Natychmiast poczułam jak silne ramiona brata podtrzymują mnie pod ramię, tym razem nie pozwalając upaść. Gdy już wydostałam się z wanny, Daniel ręcznikiem wytarł mi oczy, umożliwiając normalne patrzenie.
- Bardzo cię boli? – zmartwił się.
- Daj mi spokój. – mruknęłam, mijając go.
- Hej, przepraszam. Może powinniśmy jechać do lekarza?
- Odczep się! – krzyknęłam rozeźlona.
- Przepraszam, ja naprawdę nie chciałem… - bronił się, idąc za mną do kuchni.
Zatrzymałam się i otworzyłam lodówkę, wyciągając z niej kilka rzeczy.
- Wiem że nie chciałeś… - zaczęłam powoli, zasłaniając drzwiczkami od lodówki swoje ręce – Bo inaczej skończyłbyś tak ! – zawołałam i z rozmachem cisnęłam w niego jajkiem, co momentalnie rozproszyło jego uwagę i dało mi kilka sekund przewagi. Rzuciłam się do swojego pokoju, wyciskając na niego całą butelkę keczupu. Daniel ocknął się po sekundzie i ruszył za mną, lecz ja byłam szybsza. Gdy ten dopiero brał zakręt na moje drzwi, ja już zdążyłam przekręcić kluczyk w zamku.
Zza drzwi słyszałam jak brat mi się odgraża, ale to i tak skończy się tylko na groźbach.  Jak zwykle.
Usiadłam na łóżku i pilotem włączyłam wieżę, którą dostałam od Dana na 16 urodziny, dwa miesiące temu. Gdy muzyka rozbrzmiała w głośnikach, od razu poczułam wibracje na łóżku, basy były odczuwalne niemal w całym mieszkaniu.
Po kilkunastu minutach poczułam nieustające wibracje w telefonie który miałam w kieszeni.
Sms.

Daniel : Obiad królewno.

Momentalnie ściszyłam muzykę i wyszłam z pokoju z szerokim uśmiechem
- I jak? Wygląda nieźle. – powiedział z dumą.
- Jadalnie – prychnęłam i usiadłam do stołu.
- Bon Apetite, mademoisselle. – Daniel z podejrzanym uśmiechem postawił przede mną talerz z całkiem apetycznie wyglądającą zapiekanką.
- Nawzajem – rzuciłam, z obawą skubiąc zapieczony ser z wierzchu.
- Nie otrujesz się. – Dan spojrzał na mnie z kpiarskim uśmiechem.
- No nie wiem… - mruknęłam z udawanym strachem. Spróbowałam kawałek i teatralnym gestem złapałam się za gardło, udając że się duszę.
- Wredna gadzina – parsknął Daniel, zjadając swoją porcję.
- Dobre jest – powiedziałam po krótkim namyśle.
- Serio ci smakuje? – niedowierzał brat. Zwykle śmiałam się z jego spalonych kurczaków, paćkowatych warzyw i okropnych zup. Ale ta zapiekanka wyszła bardzo dobra.
- Serio serio. Od dzisiaj tylko to robisz na obiad – zarządziłam.
- Mówisz masz – roześmiał się. Nagle usłyszeliśmy dzwonek  do drzwi.
- Ja otworzę – zaoferowałam i w ekspresowym tempie znalazłam się przy drzwiach.
- Hej Brook! – zawołała nienaturalnie szczęśliwa Tess, stojąca w moich drzwiach.
- Cześć Tess. Właśnie jem obiad, chcesz trochę? – zaproponowałam, wpuszczając koleżankę do mieszkania.
- Emm… Bardzo chętnie, ale tak się złożyło że już jadłam – zełgała z przepraszającym uśmiechem.
- Nie wiesz co tracisz – prychnęłam zabierając swój talerz z kuchni.
- Siemka mała – uśmiechnął się mój brat, zmywając talerze zalegające w zlewie.
- Cześć. W końcu wyszło ci coś jadalnego, co? – wytknęła mu dziewczyna.
- Tak. – prychnął Daniel.
- Idziemy? – zapytałam, dokańczając zapiekankę.
- Jasne. Narka Dan! – zawołała Tess, kierując się do wyjścia.
- Zaraz, moment ! – cofnął nas Daniel, stając w drzwiach kuchennych. – Dokąd się wybieracie?
- Idziemy do Ricka, na próbę – wywróciłam oczami i podparłam się pod boki. Wcale nie miałam ochoty tam iść, ale obiecałam Tess że z nią pójdę. Nie mogłam jej wystawić mimo że Rick wywoływał u mnie natychmiastowy odruch wymiotny,  w końcu była moją przyjaciółką.
- No idźcie, idźcie. – Daniel łaskawie zgodził się mnie wypuścić. – Przyjadę po północy.
- Oczywiście. Dzisiaj piątek, wyluzuj. – poklepałam brata po ramieniu i popchnęłam Tess do drzwi.
- Nie będzie ci za zimno? – zatroskał się Dan, wskazując na moją szarą bluzę.
- Mamy połowę marca – mruknęłam bez entuzjazmu.
- Grzecznie tam! – usłyszałam, zamykając za sobą drzwi.
- Twój brat jest super! – stwierdziła po raz setny Tess – Mieć takiego chłopaka…
- … to tragedia – prychnęłam – Wbrew pozorom, Daniel jest strasznie zaborczy i taki troskliwy… Najchętniej by mnie nie wypuszczał z domu.
- Ale jakie ma mięśnie!
- Mięśnie to nie wszystko, Tess – prychnęłam, ponownie wywracając oczami.
- Ale dużo.  Sama powiedz, podobałby ci się taki szkielet?
- Raczej nie, ale przede wszystkim musi być… No wiesz. Idealny.
- Nie ma takich, Brook. Nie na tej planecie – skrzywiła się Tess. Przytaknęłam jej z rozczarowaniem.
Tess miała racje. Jeżeli chłopak jest przystojny, to jest dupkiem – jeżeli jest normalny, to albo gej, albo konfident. Ideały, ze złotym sercem i ładną buźką, to mit dla małych dziewczynek lubiących bajki.
- Ale Rick jest całkiem niezły, sama przyznasz. – zagaiła nagle rudowłosa.
- Rick… Rick to cham, wiesz sama. Udaje Super Bad Boya, a tak naprawdę jest ciotą.
- No fakt.. Ale ten twój brat wydaje się po prostu boski. – zachwycała się.
Tess od roku jest totalnie zakochana w moim bracie, ale on niestety nie patrzy na nią tymi kategoriami. Lubi ją, ale postrzega jedynie jako koleżankę młodszej siostry.
- Dałabyś spokój. – westchnęłam zrezygnowana – Mój brat to mój brat.
- Ale jaki… Już się zamykam – zreflektowała się w ostatniej chwili.
Co do Ricka… Rick to typowy pozer. Może i ma ładną buźkę, ale w głowie ma zupełne siano. Wykorzystuje dziewczyny na każdy możliwy sposób a potem je zostawia. Nigdy na nikim mu nie zależało tak jak na sobie. Niestety jedno mu trzeba było przyznać – miał talent do gry na gitarze. Był niesamowity, jak na swoje 17 lat. Był starszy ode mnie o rok, tak jak Tess. 
- Myślisz że dużo będzie osób? – zapytałam, gdy doszłyśmy już pod dom Lucasa, wokalisty zespołu. Próby były zwykle u niego w garażu ze względu na wyciszone ściany i wolną przestrzeń.
- Na bank. Ale wiesz, będzie tak jak zawsze… 
- Na pewno – pokiwałam powoli głową. Po każdej próbie, Rick wyciągał z pokrowca butelkę wódki i chłopaki rozkręcali imprezę – uwaga sarkazm. Impreza na 6 osób z rodzicami na karku, którzy mogą wpaść w każdej chwili.
- Witajcie miłe panie – ukłonił się Luc, wpuszczając nas do garażu w którym Rick i Joshua ( perkusista ) już grali. Oprócz naszej piątki były jeszcze jakieś 3 panny które kojarzę ze szkoły.
- Hejka – rzuciłam, siadając z Tess na ogromnej, fioletowej pufie-fotelu.
- To co, zaczynamy? – rzucił Josh, zatrzymując talerze w pół drgnięcia.
- Jasne. Dawajcie „Wild Heart” – odparł Luc, kołysząc się na boki.

Po trzech godzinach słuchania zawodzenia Lucasa, byłam po prostu zmęczona. Dochodziła 20 i o dziwo chciałam już iść do domu, w przeciwieństwie do Tess, która słuchała chłopców jak zaczarowana. Wiedziałam że brat się mnie jeszcze nie spodziewa, więc musiałam przesiedzieć tu jeszcze przynajmniej godzinę.
- Przerwa chłopaki. – zarządził Rick, odkładając gitarę. – Ktoś tu się chyba nudzi – zaśmiał się podchodząc do mnie. Luc i Josh wyszli z garażu.
- Nie, skąd – zaprzeczyłam, podnosząc się.
- Przecież widzę. – zaśmiał się. – To co robimy?
- Nie wiem – wzruszyłam ramionami.
- Och Rick byłeś cudowny! – zapiszczała jakaś blondynka, wieszając się na ramieniu chłopaka.
- Dzięki mała.  – Rick uśmiechnął się do niej rozbrajająco. W mgnieniu oka dwie kolejne dziewczyny rzuciły się na niego niczym wygłodniałe hieny.
- Tess, błagam, chodźmy stąd – jęknęłam, odciągając przyjaciółkę na bok.
- Ale przecież tu jest świetnie ! – zaoponowała żarliwie dziewczyna.
- Raczej nudno – prychnęłam lekceważąco – Chyba że interesuje cię jak te pustaki ślinią się na widok Ricka.
- Lepsze to, niż siedzenie w domu – stwierdziła Tess i mijając mnie podeszła do wianuszka dziewczyn wokół ciemnowłosego.
Nie mogłam uwierzyć że nawet moja przyjaciółka dołączyła do tych kretynek.
Nagle zauważyłam starszego brata Lucasa, Collina, który najwyraźniej przyszedł nas poniańczyć.
- Ten pajac znowu gwiazdorzy? – zapytał, obrzucając Ricka pogardliwym spojrzeniem.
- Niestety. – westchnęłam.
- Chodź stąd. Niech się sami ślinią – prychnął Collin i wyciągnął mnie z garażu. Rzadko miałam okazję zobaczyć inną część domu Luca niż garaż. Mieli mały dom, skromnie urządzony, ale ze smakiem. Dopasowane meble i dodatki, i mnóstwo różnych bibelotów nadawały miejscu przyjemną, rodzinną atmosferę.
- Co chcesz obejrzeć? – zapytał Collin, siadając na beżowej, skórzanej kanapie.
- Jakiś dobry horror. – zaproponowałam, siadając obok niego.
- Okej. Może … „Forbiden Avenue”? – rzucił, wybierając film z oferty satelitarnej.
- O czym?
- O jakiejś dziewczynie która nocą przeniosła się do świata równoległego i sama chodzi po mieście. No i dzieją się różne rzeczy – dodał tajemniczym tonem.
- Niech będzie – zgodziłam się z uśmiechem. Collin zgasił światła i włączył film.
[…]
Gdy film się skończył, przyłapałam się na tym że siedzę wtulona w Collina.
- Ktoś tu się chyba boi – roześmiał się blondyn, a ja natychmiast się od niego odsunęłam.
- Skąd. – skłamałam, czując jak w środku cała się trzęsę.
- Wcale. – prychnął chłopak.
- No właśnie, że wcale – pokazałam Collinowi język i wstałam – Będę się zbierać.
- Nie czekasz na Daniela? – zdziwił się. Daniel i Collin chodzi razem na siłownię, więc się znali. Byli w tym samym wieku. Szybko chwyciłam bluzę i małą, czarną torebkę, zarzucając ją sobie na ramię.
- Nie, jestem zmęczona. – wzruszyłam obojętnie ramionami – Dzięki za film!
- Spoko. Cała przyjemność po mojej stronie – uśmiechnął się, odprowadzając mnie do drzwi.
- Uważaj na siebie, co? Bo jeszcze przeniesiesz się do innego wymiaru. – zażartował.
- Spokojnie. Jakby co, wiem że mam szukać czarnego noża. Cześć – rzuciłam i wyszłam na dwór. Gdy Collin zamknął za mną drzwi i światło na werandzie zgasło, mimowolnie zadrżałam. Było już dobrze po 22, i włóczenie się samej po nocy, tuż po obejrzeniu horroru, już nie wydawało mi się dobrym pomysłem. Mimo to, odważnie ruszyłam przed siebie.
Najmniejszy hałas powodował że moje serce się zatrzymywało i miałam ochotę rzucić się do ucieczki.
Moja wyobraźnia pracowała na zdwojonych obrotach, podsuwając mi coraz głupsze pomysły. Oglądanie tego filmu było zdecydowanie złym pomysłem..
Byłam już w połowie drogi do domu, gdy nagle latarnia obok której przechodziłam zamigotała i zgasła. Zamarłam, niemal sparaliżowana strachem.
Miałam ochotę się rozpłakać ze strachu, lecz wiedziałam że muszę być dzielna. To był tylko głupi film, takie rzeczy nie dzieją się naprawdę. Choć muszę przyznać że opustoszały krajobraz nie działał pokrzepiająco – ani żywej duszy.
Gdy skończyłam się przekonywać o absurdalności swojego strachu, ku mojej uldze latarnia się zapaliła.
- Boże, Brooklyn, jesteś idiotką – wymamrotałam, z ulgą ruszając przed siebie.
- Naprawdę? Nie powiedziałbym – usłyszałam tuż przy swoim lewym uchu. Krzyknęłam przeraźliwie, odwracając się w miejscu.
- Co taka grzeczna niunia jak ty, robi w miejscu takim jak to, o tej porze? – zakpił stojący przede mną chłopak. Koleś był wysoki i napakowany.
- J-ja… czekam na kogoś – wypaliłam bez zastanowienia, próbując wygrzebać telefon z kieszeni.
- Ciekawe na kogo – chłopak zdawał się przewiercać mnie swoim spojrzeniem .
- Nie ładnie jest tak kłamać, mała – na ustach chłopaka wykwitł złośliwy uśmieszek.
- Nie kłamię. Czekam na mojego chłopaka – odparłam odważnie.
- Pewnie jakaś pizda, co? Może wolałabyś się zabawić z prawdziwym mężczyzną? – chłopak zaczął się do mnie niebezpiecznie zbliżać. Natychmiast uderzyła mnie mocna woń alkoholu
- Nie. – jęknęłam słabo – Muszę już iść… - cofałam się powoli.
- Nie tak szybko – chłopak nagle znalazł się tuż przy mnie. – Jeszcze cię nie puszczam. – ledwie wypowiedział te słowa, poczułam jego ręce na swoich ramionach. Chłopak pchnął mnie na ścianę, a sam docisnął mnie do niej swoim ciałem.
- No, mała, co ty na to żebyśmy się lepiej poznali – zaproponował, dociskając mnie do ściany. Zauważyłam jakiś błysk w jego dłoni, sekundę przed tym jak poczułam lodowatą stal na swojej szyi.
- Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. Dosłownie – zaśmiał się cicho, delikatnie wodząc nożem po moim policzku.
Zalał mnie obezwładniający strach. Gdyby nie to że chłopak przyciskał mnie do ściany, najpewniej bym upadła.
- Zrobimy tak. Ty zrobisz to co zechcę, a ja cię nie zabiję. Może być? – wyszeptał wprost do mojego ucha.
Nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku, zbyt przerażona by w ogóle myśleć.
- Może? – syknął zniecierpliwiony, mocniej dociskając nóż do mojej szyi. Ten chłodny metal jakby wyrwał mnie z letargu, ocknęłam się w zupełnym szoku.
- Nie – warknęłam i z całej siły, kopnęłam chłopaka kolanem między nogi. Gość zgiął się wpół, upuszczając nóż i łapiąc się za bolące miejsce.
Dostrzegając swoją szansę, rzuciłam się do ucieczki, ale napastnik okazał się szybszy. Poczułam jak jego ręka w ostatniej chwili łapie mnie za włosy i poleciałam do tyłu. Cicho krzyknęłam z bólu, gdy chłopak mocno szarpnął za garść włosów.
- Ty suko – warknął wściekły i zamachnął się na mnie nożem. Machinalnie zamknęłam oczy, przygotowując się na najgorsze.
- Zostaw ją! – usłyszałam czyjś wrzask i ręka trzymająca moje włosy zniknęła. Zobaczyłam chłopaka stojącego tuż za moim oprawcą który próbował go trafić nożem. Obcy jednak był od niego szybszy i zwinniejszy. Ku mojemu zdziwieniu, mój bohater z całej siły zamachnął się na chłopaka, po czym jego pięść wylądowała idealnie na jego nosie. Coś głucho trzasnęło, z nosa dresiarza spłynęła krew.
Zakryłam sobie usta dłonią, gdy nieznajomy uderzył pakera w brzuch, bo czym kopnął go kilka razy, aż tamten osunął się bezwładnie po ścianie.
- Nic ci nie jest? – zapytał na półwydechu, odwracając się w moją stronę i wyciągając rękę.
- Chyba nie – wymamrotałam, wstając z ziemi.
Obcy również był wysoki i dobrze zbudowany. Miał na sobie czarne jeansy, białą, opinającą jego ciało koszulkę pod którą zauważyłam srebrny łańcuszek,  i czarną, skórzaną kurtkę. Miał ciemne oczy i dość długie ciemne włosy, ułożone w artystycznym nieładzie.
- Nie powinnaś sama się tu szwendać.  To nie jest odpowiednie miejsce dla grzecznych panienek.
Nie wiedziałam co było gorsze – to że mnie upominał w takiej chwili, czy to że stwierdził że jestem grzeczną panienką.
- Ja wcale nie… - zaczęłam, lecz nieznajomy zbył mnie machnięciem ręki.
- Nie ważne… - mruknął po czym spojrzał na mnie uważnie.
- Zmiataj stąd, mała. I nie wracaj w tę okolicę. – poradził mi po czym odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie.
- Czekaj! – zawołałam, doganiając go.
- Czego jeszcze chce? – zapytał zniecierpliwiony, przystając kawałek przede mną.
- Ja.. Dzięki za pomoc. Gdyby nie ty…
- Nienawidzę ckliwych gadek. – jęknął, przerywając mi w pół zdania – Zwykłe dzięki wystarczy.
- Spoko. Pomyślałam że może mógłbyś mi kawałek potowarzyszyć… - zaproponowałam, z zażenowaniem spuszczając wzrok.
- Nie bawię się w ochroniarza. – roześmiał się, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Nie o to mi chodziła, ja po prostu…
- Boisz się? – zakpił, ponownie się wcinając.
- Wcale się nie…
- Boisz. Widać po tobie. Mała, zmiataj już. Odprowadzę cię wzrokiem, do rogu, pasuje?
Powiedział to tak lekkim i obojętnym tonem, że moje zażenowanie sięgnęło zenitu. Uśmiechał się tak bezczelnie, z taką pewnością siebie, że zupełnie zbił mnie z tropu.
- Nie musisz – mruknęłam, cofając się pospiesznie. Nawet nie obejrzałam się za siebie, szybkim krokiem pokonując odległość dzielącą mnie od najbliższego przystanku. Dopiero w autobusie odetchnęłam spokojnie, siadając z na samym przodzie.
Wysiadłam pod samym blokiem, szybko wstukałam kod otwierający drzwi i pojechałam na 7 piętro, na którym znajdowało się nasze mieszkanie. 4 lata temu Daniel sprzedał nasz rodzinny dom w centrum Manhattanu i kupił trzypokojowe, zadbane mieszkanie na Brooklynie. Miał bliżej do pracy.
Gdy wysiadłam z windy, odruchowo sięgnęłam do torebki w poszukiwaniu kluczy… Tyle że torebki nie było na moim ramieniu.
- Cholera – zaklęłam cicho, przeklinając się za swoją głupotę. Ten dupek gwizdnął mi torebkę!
Zaczęłam metodycznie naciskać dzwonek, dla pewności że Dan go usłyszy.
- Już jesteś? Czemu tak wcześnie? – zdziwił się mój brat, otwierając mi drzwi.
- Było nudno. Obejrzałam jakiś film z Collinem i wróciłam, Tess chciała jeszcze zostać.
- I wracałaś sama przez miasto? – Daniel zmarszczył brwi, zakładając ręce na piersiach.
- Ja… Nie… Skąd… - wydukałam, myśląc gorączkowo – Rick mnie odprowadził.
- Okej. W porządku. – stwierdził w końcu, uśmiechając się kpiarsko. – Całowaliście się?
- Nie! Jesteś okropny! – zawołałam zawstydzona.
- Oj daj spokój, od dawna wiem że na siebie lecicie. – prychnął Daniel, idąc do salonu.
- My? Na siebie? – roześmiałam się, analizując tę niedorzeczność. Rick mi się podobał, ale ja jemu na pewno nie. Mógł mieć każdą laskę w szkole, poza tym nie byłam w jego typie.
- Nie zaprzeczaj nawet. Tylko będę musiał z nim pogadać, na temat traktowania mojej siostrzyczki…
- Daniel! – pisnęłam przerażona – Nie waż się!
- Spokojnie – zaśmiał się na widok mojej miny. Czasem mój brat bywał naprawdę irytujący.
- Idę spać. – westchnęłam zrezygnowana i weszłam do łazienki, zamykając drzwi na klucz.
Wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w piżamę, starając się nie myśleć o straconych rzeczach. Telefon, klucze, portfel… Telefon… Mój kochany telefonik…
- Dobranoc! – zawołałam, przechodząc przez przedpokój do swojego pokoju.
Uwielbiałam mój pokój, był idealny. Miałam fioletowe ściany z błękitnymi zawijasami które namalowała zaraz po przeprowadzce.  Dużą część jednej ściany zajmowało ogromne okno z parapetem, który Daniel specjalnie przerobił na ławę wyłożoną poduszkami i aksamitem. Sporo miejsca zajmowało moje dziwaczne łóżko, robione specjalnie na zamówienie. Był to półmetrowy, okrągły podest z wbudowanym materacem i dwoma schodkami , służącymi bardziej do ozdoby niż do użytki codziennego . Podest i podłoga były białe, ale prawie całą podłogę pokrywał mój włochaty dywan ze srebrno-fioletowymi nitkami. Na ścianie na której były drzwi stała moja ogromna, biała szafa z rozsuwanymi drzwiami, pokrytymi lustrem. Reszta, czyli biurko, komoda i półki, również były białe i niemal w całości zastawione moimi pamiątkami z dzieciństwa, stojakami z biżuterią i książkami.  Przy łóżku stało moje wspaniałe stereo i stojak na płyty.
Ogólnie mój pokój był w miarę schludny, po prostu moje rzeczy były rozłożone wszędzie w artystycznym nieładzie.
Podeszłam do łóżka i podłączyłam swoje lampki do kontaktu, po czym zgasiłam światło. Dopiero teraz mój pokój wyglądał naprawdę magicznie – w całym pokoju wisiały kolorowe i białe lampki, a ich światła przechodziły przez mały pryzmat w kształcie serduszka, podwieszony pod sufitem na białej nitce.
Ułożyłam się wygodnie na łóżku i wyjęłam spod poduszki pilota do wieży. Ustawiłam cicho muzykę, i zamknęłam oczy, zmęczona przygodami dzisiejszego wieczoru.


*Poniedziałek, 13:40*

- Brook! Brook! – krzyczała Tess, przeciskając się w moją stronę. Nasz szkolny hall w porze obiadu zwykle wyglądał gorzej niż Time Square.
- Co się stało? – zapytałam, gdy zarumieniona dziewczyna w  końcu przede mną stanęła.
- Zadzwonił do mnie jakiś koleś! – pisnęła podekscytowana.
- I co z tego? – zapytałam, otwierając swoją szafkę.
- Z twojego numeru! – zawołała, niemal podskakując w miejscu.
- Jak to? – nieświadomie zatrzymałam rękę w pół drogi do szafki.
- No po prostu ! Powiedział że ma twoją torebkę i chce ci ją oddać. Boże to takie romantyczne… - westchnęła głośno, opierając się o szafkę z rozmarzonym wyrazem twarzy.
- To wcale nie jest romantyczne, tylko chore. Ukradł mi torebkę! – warknęłam wściekła. Wiedziałam kto najpewniej do niej dzwonił....
Zaraz! Co za bezczelny typ! Jak śmiał mi grzebać w torebce! I dzwonić z mojego telefonu!
Szybko wyjęłam książkę do fizyki i schowałam ją do torby, w zamian odkładając do szafki opasłą cegłę, zwaną potocznie książką od matematyki.
- Ale chce się spotkać! – powtórzyła zniecierpliwiona – Powiedziałam mu, że z chęcią się z nim spotkasz.
- Co zrobiłaś?! – krzyknęłam z niedowierzaniem, natychmiast zatrzaskując szafkę.
- Oj nie rób z tego draki, Brook. Gość wydaje się sympatyczny! I pójdę z tobą! – zaoferowała się prędko. Z zrezygnowaniem oparłam się czołem o szafkę, nie mogąc uwierzyć w głupotę najlepszej przyjaciółki.
- Cudownie..- mruknęłam, marząc aby znaleźć się już w domu.
- Mówię ci że nie masz co panikować. – zachichotała Tess, dźgając mnie w bok. – Przecież takie historie nie zdarzają się codziennie! Założę się że od razu się w sobie zakochacie! Albo jeszcze lepiej! My się w sobie zakochamy! – Tess podskoczyła z nadmiaru emocji. Spojrzałam na nią jak na niespełna rozumu.
- Jesteś niemożliwa. – mruknęłam, ruszając w kierunku pracowni fizycznej. – To zupełnie obcy człowiek, i szczerze? Nie mam ochoty go bliżej poznawać – wzdrygnęłam się na samo wspomnienie piątkowych wydarzeń.
- Przez telefon wydawał się bardzo miły. Gadaliśmy bite piętnaście minut. – pochwaliła się Tess, doganiając mnie. Cudownie! Ten pajac wydzwaniał mi kartę!
- Wspaniale, szkoda że na mój koszt. Tess, dałabyś już spokój. – jęknęłam błagalnie, odkładając torbę na podłogę . Zanim ruda zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, podszedł do nas Rick i Lucas.
- Hejka – uśmiechnęła się Tess, momentalnie zapominając o „niesamowicie romantycznym nieznajomym”.
- Hej Brooklyn. – olał ją Rick, opierając się nonszalancko o ścianę. Luc jedynie skinął jej głową.
- Czemu wyszłaś z naszego koncertu tak wcześnie, co? – zapytał ciemnowłosy, przypatrując mi się uważnie. Koncertu? Dobre sobie.
- Bo mnie nudził. – odparłam szczerze, uśmiechając się do niego. Lucas i Rick roześmiali się głośno, zupełnie jakbym opowiedziała najlepszy żart na świecie.
- Zabawna jesteś – stwierdził Lucas, uśmiechając się szeroko, na co jedynie wywróciłam oczami.
- A tak poważnie, to martwiłem się. Nie chciałbym żeby coś ci się stało, a sama wiesz jaka jest okolica w nocy – zatroskał się Rick, przysuwając się do mnie.
- Nie musiałeś się martwić, jestem dużą dziewczynką. Sama sobie radzę.
- Oczywiście że tak – przytaknął natychmiast, uśmiechając się. Według niego, wyglądał uroczo, według mnie – kretyńsko.
- Może chciałabyś pójść ze mną po lekcjach na kawę? Jesteś mi coś winna za takie wyjście. – zaproponował Rick, obejmując mnie ramieniem. Natychmiast mu się wywinęłam, resztką silnej woli powstrzymując się od strzelenia go w twarz.
- Nie, dzięki – rzuciłam, na co Tess natychmiast mnie odepchnęła na bok.
- Ale ja z chęcią się z tobą przejdę! – zaświergotała pogodnie.
- Eee… Przypomniało mi się że muszę iść do biblioteki po lekcjach. Pa Brooklyn – rzucił Rick i pociągnął Lucasa w przeciwną stronę.
- Czemu się nie zgodziłaś? – zawołała rozczarowana Tess.
- Bo to idiota? – wzruszyłam ramionami i gwałtownym ruchem zarzuciłam grzywkę do tyłu – Taki seksowny! – wychrypiałam, imitując głos Ricka. Ruda obrzuciła mnie spojrzeniem pełnym niedowierzania.
- Nie wierzę że naprawdę to powiedziałaś. – pokręciła karcąco głową.
- To uwierz. I chodź na fizykę – pociągnęłam Tess do Sali, akurat gdy zadzwonił dzwonek.
Jak zwykle usiadłam z nią w drugiej ławce od okna, to było nasze stałe miejsce. Przed nami siedziały Amanda Clarks i Jenna Lee , klasowe plotkary, natomiast za nami siedziała Scarlett Black i jej brat Ethan. Scarlett znałam jeszcze z gimnazjum, gdy tylko przeniosłam się do jej klasy od razu się zaprzyjaźniłyśmy. A jej brat był całkiem w porządku, dlatego nie miałyśmy nic przeciwko gdy z nami chodził. Wszyscy postrzegali mnie i Ethana jako parę, od czasu pamiętnego Zimowego Balu, kiedy to ja zostałam Królową, a on Królem. Musieliśmy przez cały następny miesiąc przekonywać wszystkich,  że tak nie jest, a mimo to nikt nam nie wierzył. Po pewnym czasie jednak plotki ustały a ja i Ethan znów mogliśmy pokazywać się razem, co bardzo ułatwiło przyjaźń ze Scarlett.
- Dzień dobry, moi drodzy! – uśmiechnęła się nauczycielka, wchodząc do sali. Odpowiedziały jej niezadowolone pomruki zmęczonych już uczniów.
- Na dzisiejszej lekcji zajmiemy przyciąganiem magnetycznym. Kto wie co to jest? – zapytała, pokazując całej klasie mały, czerwono-niebieski przedmiot.
- Magnes? – powiedział niepewnie ktoś z tyłu.
- Tak. Co wiecie o magnesach?
- Mają dwa bieguny. – wtrąciła Scarlett zza moich pleców.
- Coś jeszcze? – dopytywała nauczycielka.
- Mają swoje pola magnetyczne – powiedziałam, szybko wertując podręcznik.
- Dokładnie! Tym dziś się będziemy zajmować. Zapiszcie temat – Badanie właściwości pola magnetycznego.
Część klasy posłusznie zanotowała temat, reszta tylko przyglądała się nauczycielce.
- Będziecie pracować w parach, tak jak siedzicie w ławkach. Każda para dostanie dwa magnesy i słoiczek opiłków żelaza. Waszym zadaniem jest zaobserwowanie ruchu w przestrzeni między magnesami, w zależności od ich ułożenia. – kontynuowała, chodząc między ławkami i rozdając potrzebne rzeczy.
Dzięki Bogu była to nasza ostatnia lekcja...

[...]

Gdy tylko zadzwonił dzwonek, wszyscy zerwali się z miejsc, na wyścigi wrzucając książki do toreb i plecaków, każdy chciał jak najszybciej wyjść ze szkoły.
- Co to za zamieszanie? - zapytałam zaskoczona tłumem przy wyjściu ze szkoły. Tess również wydawała się zdziwiona.
- Nie wiem. - mruknęła, przepychając się do przodu.
Zewsząd dochodziły nas podekscytowane głosy i szepty. Zbiorowisko składało się w głównej mierze z dziewczyn.
-... mega ciacho ! - pisnęła jedna z nich, próbując zobaczyć coś więcej.
- Pewnie zajęty, nie kojarzę go ze szkoły, a taką dupę bym zapamiętała...
- Patrz jakie ma mięśnie...
Prychnęłam pogardliwie, słysząc te rozentuzjazmowane idiotki, zachwycające się najpewniej jakimś dupkiem. Szybko pociągnęłam Tess do wyjścia, tak abyśmy nie zostały zadeptane.
Nagle ponad cały harmider wybił się jeden, męski głos.
- Drogie panie, dziękuję za tak ciepłe przyjęcie, ale czekam tu na kogoś. - chłopak którego twarzy nie widziałam, najwidoczniej dobrze się bawił.
- Brooklyn, czekaj, zobaczmy chociaż kto to! - błagała rudowłosa, wyrywając się w stronę głosu.
- Masz pięć sekund, potem stąd idę - powiedziałam w końcu, na co Tess jedynie pisnęła i rzuciła się w tłum.
Wywróciłam oczami i podparłam ręce na biodrach, ostentacyjnie olewając wszystkich dookoła.
Gdy Tess nie wracała, zdecydowałam się jednak po nią pójść. Może te hieny ją pożarły?
Zaczęłam przepychać się do centrum zbiorowiska, torując sobie drogę łokciami, lecz gdy znalazłam się mniej więcej w połowie drogi, tłum nagle zamilkł.
Zdezorientowana rozejrzałam się za Tess, ale nigdzie jej nie było. Dziewczyny równie nagle co zamilkły,  nagle zaczęły jazgotać jeszcze głośniej, tym razem głośno wykrzykując.... moje imię.
Jakaś blondynka stojąca obok mnie nagle krzyknęła, wskazując mnie palcem. Teraz serio czułam się dziwnie, zupełnie jak zwierzę w cyrku.
Dziewczyny przede mną zaczęły się rozsuwać na boki, aż w końcu w samym ich środku zobaczyłam Tess.
Nie była jednak sama, o nie, to byłoby zbyt piękne. Obok niej, z łobuzerskim uśmiechem stał ON.
I miał moją torebkę.
No, Brooklyn, przedstawienie dopiero się zacznie, pomyślałam cierpko, powoli ruszając w stronę przyjaciółki.



                                                                                       ~*~


No i jest CHAPTER 1 ! Na następny jednak będziecie musiały poczekać przynajmniej tydzień :D
Jeżeli się wam podoba, to tak jak pod Prologiem, proszę przynajmniej o emotikonę w komentarzu :) To dla mnie ważne, zresztą same o tym wiecie, bo część z was zapewne ma blogi :) To chyba wszystko :) Mam nadzieję że się wam podoba, bo mi bardzo ^^ Zaraz zaktualizuję zakładkę "Bohaterowie", w końcu trochę ich przybyło :)
                                   
                                                              CZYTAM/DOCENIAM = KOMENTUJĘ 

czwartek, 6 marca 2014

Prolog

- Mamo, nie ! – krzyknęłam cienko, rzucając się biegiem przed siebie. Zanim zdążyłam pokonać choćby metr, czyjeś silne ręce złapały mnie w pasie, ciągnąc w tył. Matka nieprzytomnie odwróciła głowę w naszą stronę, posyłając nam blady uśmiech. Zamarłam, widząc srebrny pistolet w jej ręce.
Poczułam jak jedna dłoń mnie puszcza, kierując się w stronę mojej twarzy, aby zasłonić mi oczy. Spóźniła się ledwie o ułamek sekundy.
Jednak ten jeden ułamek sekundy wystarczył, by rozległ się huk i mama z krwawą raną na piersi padła na podłogę.
- Mamusiu! – pisnęłam, czując łzy płynące po moich policzkach. Rzucałam się w ramionach Daniela, lecz on tylko mocno mnie trzymał, wyciągając mnie z domu.
- Brook, nie patrz – usłyszałam jego błagalny ton. Brat uniósł mnie nad ziemię i chwilę potem poczułam zimny wiatr owiewający moje ciało.
Gdy Daniel w końcu postawił mnie na trawie, sama rzuciłam się w jego ramiona, szukając schronienia i pocieszenia.
- Będzie dobrze Brook.. przysięgam że nie pozwolę nas rozdzielić – wyszeptał, próbując zapanować nad głosem.
Usłyszałam wycie policyjnych syren na końcu ulicy i zaczęłam płakać jeszcze bardziej.
- Da-Daniel… - załkałam rozpaczliwie, łapiąc się go kurczowo.
- Jestem tu kochanie, jestem – poczułam jak jego duża, ciepła dłoń gładzi mnie po głowie. Dłoń, której zawsze tak mocno się trzymałam, chodząc z nim na spacery, dłoń która zawsze ocierała mi łzy gdy zdarłam sobie kolano… Daniel zawsze był dla mnie mamą i tatą w jednym, bo ojciec odszedł od nas gdy byłam jeszcze mała, a mama… Jej nigdy nie było. Liczyła się tylko praca.
Jak przez mgłę pamiętam, jak podeszła do nas oschła policjantka, zadając głupie pytania, typu „Jak się nazywacie?”, „ Kim jest kobieta w środku?”, „Co się stało?”.
Daniel w pewnej chwili wskazał na radiowóz.
- Jedziemy na wycieczkę Brook. – uśmiechnął się pocieszająco.
Jechaliśmy w milczeniu, widziałam jak mój brat próbował maskować strach.
Słyszałam jak kobieta rozmawiająca z Danielem obiecuje że nas nie rozdzielą. Że wszystko będzie w porządku, tylko musimy powiedzieć co się stało.
Daniel posadził mnie na zimnym, plastikowym fotelu i klęknął przede mną.
- Poczekaj tu Brooklyn. Za chwilę wrócę, dobrze? – powiedział ze łzami w oczach. Gdy skinęłam głową, Daniel wstał i wszedł do jakiegoś pomieszczenia z policjantką.
Mimo że byłam już zmęczona, ostrożnie wstałam i na palcach podeszłam do drzwi. Były uchylone.
-.. jakaś rodzina? – usłyszałam głos policjantki.
- Nie. Żadnej. Nie znamy ojca, a ze strony matki wszyscy umarli.
- Przykro mi. Wiesz że nie mamy wyjścia, musimy umieścić was w placówce wychowawczej.
- Jestem prawie pełnoletni. Za trzy miesiące skończę 18 lat. – odparł zdenerwowanym tonem Daniel.
- Za trzy miesiące. Do tego czasu twoja siostra musi być pod opieką dorosłych. Wiem że doskonale byś się nią zajął, tego nie kwestionuję – dodała szybko – Ale takie są procedury. Pomyśl, jakaś babcia, ciocia? Ktokolwiek kto mógłby się wami zająć?
- Nie… Raczej nie… - zamilkł a ja wstrzymałam oddech. Teraz nawet najlżejszy oddech mógł zdradzić moją obecność. Z przerażeniem przysłuchiwałam się ich rozmowie.
- A ze strony ojca nikogo nigdy nie poznaliście? Może uda nam się znaleźć jakiś dziadków lub rodzeństwo ojca.
- Nie mam pojęcia, rozumie pani? – warknął Daniel, krążąc po pokoju w te i z powrotem.
- Poproszę o nazwisko pana ojca, panie Wild.
- Smith. Jeremy Smith. – odparł obojętnym tonem.
- Zrobimy co w naszej mocy żeby kogoś odnaleźć. – zapewniła kobieta. Daniel usiadł i schował twarz w dłoniach. Zapadła ciężka do wytrzymania cisza.
- Ile lat ma pańska siostra? – zapytała w końcu funkcjonariuszka.
- 11. – mruknął.
- W takim razie powinna wytrzymać te kilka miesięcy dopóki będzie mogła z panem zamieszkać.
- Chyba pani żartuje. – prychnął pogardliwie mój brat i usiadł naprzeciw kobiety, plecami do mnie..
- Brooklyn właśnie była świadkiem samobójstwa własnej matki. –Policjantka posłała mojemu bratu pokrzepiający uśmiech.– Wychowanie jej nie będzie teraz łatwe.
- Wiem o tym… - mruknął.
- Dlatego nalegam aby zgodził się pan na tymczasowe umieszczenie jej w naszej placówce, gwarantuję panu że będzie tam miała dobrą opiekę specjalistów.
- Jeżeli sądzi pani że to dla niej teraz najlepsze... -  natychmiast odsunęłam się od drzwi, nie chcąc słyszeć dalszej rozmowy.  
Jak oparzona cofnęłam się w głąb korytarza, nie mogąc uwierzyć w to co usłyszałam. Poczułam łzy napływające mi do oczu. Nie płakałam z powodu mamy – oczywiście że było mi przykro, ale tak naprawdę nigdy jej nie poznałam. Wychodziła bladym świtem i wracała gdy już spałam, płakałam, bo osoba której ufałam najbardziej na świecie, i która jeszcze godzinę temu obiecywała że nas nie rozdzielą, pozwalała mnie zabrać.
Starałam się nie myśleć o tym w ten sposób, co było jeszcze gorsze. Przecież to oczywiste że Dan nie potrzebowałby teraz głupiej smarkuli na utrzymaniu…
Pozwoliłam łzom swobodnie spływać po moich policzkach, podczas gdy nogi zaprowadziły mnie z powrotem na krzesło.
Więc tak się skończy dzisiejszy dzień. W domu dziecka.
Gwałtownym ruchem poderwałam się z krzesła. Nie pozwolę na to. Nie dam się zamknąć w jakimś przytułku dla bezdomnych dzieciaków. Zdecydowanym krokiem ruszyłam wzdłuż korytarza, kierując się do wyjścia najszybciej jak to możliwe, bez wzbudzania niepotrzebnego zainteresowania.
Brooklyn o tej porze dnia, właściwie już nocy, przypominał miasto duchów. Ulice świeciły pustkami, przechodnie którzy zwykle zajmowali cały chodnik i jeszcze część ulicy teraz chowali się w domach.
Nieoficjalnie, po zmroku zapadała godzina policyjna w całej dzielnicy i kilku sąsiednich. Jeśli już jakaś zbłąkana dusza pojawiała się na horyzoncie, to niemal biegiem szła przed siebie z nisko spuszczoną głową .
Mimo ogólnej paniki, nie czułam strachu manewrując między ciemnymi uliczkami Brooklynu, w poszukiwaniu stacji metra.
Jeżeli się ulotnię, brat już nie będzie musiał się dłużej o mnie martwić.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
….
- Jeżeli sądzi pani że to dla niej teraz najlepsze… - starałem się brzmieć spokojnie – To jest pani w pieprzonym błędzie. Odseparowanie jej od jedynej bliskiej osoby, jest debilizmem w tej sytuacji.
- Panie Wild, nalegam aby się pan uspokoił…
- Nie będę do cholery spokojny! – wrzasnąłem wściekły – Nie pozwolę wam jej zabrać, rozumie pani?!
- Panie Wild! – policjantka podniosła się i spojrzała na mnie z dumą – Rozmawia pan z funkcjonariuszem państwowym, jeżeli się pan w tej chwili nie uspokoi, umieszczę pana w areszcie.
Zrobiłem kilka wdechów, starając się zgasić emocje mną targające.
- Dobrze. W porządku. – odparłem spokojniejszym tonem. – Ale nie pozwolę nas rozdzielić. Ona ma tylko mnie.
Policjantka ponownie usiadła, wskazując abym zrobił to samo. Gdy zająłem miejsce naprzeciwko niej, przyłożyła dłoń do czoła, wydawała się zmęczona tą rozmową.
- Niech będzie – westchnęła w końcu – Może pan zostać opiekunem siostry, ale podkreślam że jest to tymczasowe. Będziecie pod stałym nadzorem opieki społecznej. To teraz ich problem, nie nasz. Ale jeżeli zauważą cokolwiek, co im nie podpasuje, z miejsca odbiorą panu siostrę, rozumie pan?
- Tak – poczułem jakby ogromny kamień spadł mi z serca.
Nagle drzwi od pokoju z hukiem uderzyły o ścianę, stała w nich starsza kobieta z wyrazem przerażenia na twarzy.
- Dziewczynka zniknęła – wysapała ciężko. Poderwałem się z krzesła i nie zwracając uwagi na zmobilizowanych gliniarzy wybiegłem z budynku.
- Brook! – wrzasnąłem przerażony. Nie mogła odejść daleko, nie mogła…
Niewiele myśląc ruszyłem w przypadkowym kierunku, wciąż wołając siostrę. Serce biło mi jak oszalałe, nie chciałem nawet dopuścić do siebie myśli że coś mogłoby się jej stać.. Mimo to w mojej głowie pojawiały się coraz mroczniejsze obrazy.
- Brooklyn! – krzyknąłem z desperacją. Kluczyłem między blokami, szukając najdrobniejszego znaku o tym że tędy przechodziła.
Wyobrażałem sobie jak Brook musi się teraz czuć. Sama, nocą w wielkim mieście… Moja maleńka siostrzyczka… 
Biegłem przed siebie, rozglądając się na wszystkie strony, gdy nagle coś przykuło moją uwagę w bocznej alejce. Zatrzymałem się, próbując wypatrzeć cokolwiek w ciemności.
Uważnie nasłuchując, wszedłem w jak się okazało ślepy zaułek.
Nagle usłyszałem cichy płacz, natychmiast się odwróciłem i nogi odmówiły mi posłuszeństwa z ulgi. Opadłem na kolana przed trzęsącą się z zimna i strachu drobną postacią.
- Brooklyn.. –jęknąłem, przygarniając dziewczynkę do siebie.
- Zostaw mnie – zapłakała, odpychając się ode mnie małymi piąstkami.
- Przestań, Brook. Wracajmy do domu. – poprosiłem.
- Nigdzie z tobą nie idę! – krzyknęła, wycierając łzy z twarzy – Nie pójdę do domu dziecka!
- Kochanie, o czym ty mówisz? – zapytałem zszokowany.
- Nie chcesz mnie… - załkała i rozpłakała się ponownie. – Tak powiedziałeś tej pani…
Wtedy do mnie dotarło – mała musiała podsłuchiwać, i najwyraźniej usłyszała nieodpowiedni fragment.
- Brook, przysięgam że za nic bym cię im nie oddał. Słyszysz? Spójrz na mnie – delikatnie potrząsnąłem siostrą, aż ta w końcu podniosła na mnie zaczerwienione oczy.
- Kłamiesz. – mruknęła nieprzekonana.
- Nie kłamię. Nigdy bym cię nie okłamał. Jesteś moją małą siostrą, za nic w świecie bym cię nie oddał.
Brook zamilkła, jakby oceniając sytuację. W końcu po prostu zarzuciła mi ręce na szyję, wczepiając się we mnie jak małpka. Wstałem i ruszyłem z nią w stronę domu. Nie ma potrzeby znowu jechać na komisariat.
Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer policjantki która nas obsługiwała.
- Brook jest ze mną, jedziemy do domu. Jest zmęczona, ale nic jej nie jest. Dobranoc – rozłączyłem się zanim kobieta zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.
Gdy wsiadłem z małą Brook do autobusu, ta już spała w moich ramionach. Dopiero w domu, gdy ułożyłem ją w jej łóżeczku zaczęła się budzić.
- Daniel… - wymamrotała sennie.
- Jestem, księżniczko. Śpij – pogłaskałem siostrę po głowie.
- Powiedz mamusi że ją kocham – wyszeptała, odwracając się na bok.
- Powiem – powiedziałem niemal niedosłyszalnie, wychodząc z jej pokoju.
Dopiero teraz pozwoliłem kilku łzom wypłynąć z moich oczu.
Zanim urodziła się Brook, mama była inna. Często była w domu, bawiła się ze mną, chodziła na lody… Po prostu była mamą. Zawsze na dobranoc siadała obok mojego łóżka i opowiadała mi wymyślne historie o smokach, księżniczkach i rycerzach ratujących je z opresji. Ale po urodzeniu Brooklyn… Po miesiącu wróciła do pracy. Zamieszkała w niej. W naszym domu ciągle przewijały się jakieś nianie lub mamki, dziadkowie również byli zbyt zapracowani by pomóc mamie, potem umarli.
Brook prawie nie spędzała czasu z matką. Od poniedziałku do piątku mama pracowała od samego rana aż do nocy – wychodziła gdy spaliśmy i wracała gdy już spaliśmy. W weekendy też częściej jej nie było niż była – ciągle chodziła do jakiś klubów z koleżankami.
A teraz odeszła. Zostawiła mnie i Brooklyn samych. I sami będziemy musieli sobie poradzić. 


                                                                             ~*~


Mam zaszczyt oficjalnie powitać was na moim nowym ( KOLEJNYM ) blogu :) Jest to poprawiona wersja mojego starego opowiadania, które zaczęłam pisać jako 13-latka. Poprawiłam to i owo w historii, i tak oto powstały Two different worlds. 
Odnośnie bloga, najważniejsze informacje :
~ Wszelkie prawa autorskie są moje - kopiowanie tekstu lub szablonu* surowo zabronione.
~ Występują wulgaryzmy ( jeżeli komuś nie odpowiada forma przekazu - droga wolna )
~ W przyszłości będą się pojawiały sceny +18  ( nie będą one opisane w sposób chamski i prostacki, bo sama czegoś takiego nie ścierpię )
~ Każdy czyta na własną odpowiedzialność, w moim opowiadaniu broń Boże nie zachęcam nikogo do łamania prawa/używek. Po prostu taka jest fabuła i tyle.
Z serii OGŁOSZENIA PARAFIALNE, to chyba tyle.
Mam do was gorącą prośbę - jeżeli przeczytaliście Prolog i macie zamiar przeczytać Chapter 1, bardzo proszę żebyście zostawili po sobie komentarz :) Jedno słowo, emotikonę, cokolwiek. Będzie to dla mnie sygnał że komuś się podoba :)
Pozdrawiam was serdecznie :**
S.J.



* szablon - wykonałam go w całości sama, grafikę jak i kod CSS